Cześć!
Trudno się nie zgodzić z tym, co napisał Drachu. To sprawa oczywista. Nieważne są godziny spędzone przed sesją, zmarnowane na strojenie chałupy, przygotowanie wyszukanych składników zapachowych, czy wizualno-dźwiękowych. Klimat, to po prostu granie, opowiadanie... i wszystkie inne czynniki wchodzące w skład rozgrywki: ciało, twarz, ton głosu to są niezastąpione składniki budulcowe klimatycznego nastroju.
Pamiętam taką starą sesję (Mg, to był kolega mojego starszego brata), to była po prostu rewolucyjna zmiana całokształtu związanego z grą w RPG... ale do rzeczy:
sesja, w normalnym pokoju. Jest ciemno... gdzieś tam w kątach pomieszczenia można było dostrzec odrobinki światła biegnące z narożników pokoju. Na pierwszy rzut oka, chciało mi się śmiać, ale jak usłyszałem nutkę Draculi czy innego Frankenstein'a, to... o cholera, muszę przyznać, że się trochę bałem. To był system "Wampir-Mroczne wieki"...
Pytacie się pewnie co to ma związanego z notką przedmówcy, a mianowicie to, że ten sam Mg, poprowadził nam ciąg dalszy przygody... w dzień. Byłem pewien, że na taki sam nastrój, jaki był wtedy, nie ma co liczyć, a jednak myliłem się. Dokonał tego:
Jak mówił, to nikt mu nie przeszkadzał, nie bał się krzyczeć, tarzać po ziemi, kląć w niebogłosy. To było niezapomniane przeżycie. To był prawdziwy Mistrz gry. Bez zbędnych ceregieli i dupereli, w blady dzień, dał nam taki "klimatyczny wycisk", że zapamiętaliśmy to do dziś, a działo się to parę ładnych lat temu.
Teraz, jak patrzę na to, przez pryzmat własnych doświadczeń, związanych z "mistrzowaniem", to muszę przyznać, że tamta przygoda, była porządną lekcją... Teraz jestem "całkiem" doświadczonym Mg, ale mam nadal wiele, wiele i jeszcze raz, wiele braków, mając nadzieje, że nadrobię te niedouczenia z biegiem czasu...
Pozdrawiam