Dobra... Zawsze obiecuję a później nie piszę. Czas na wytknięcie co poważniejszych słabości.
Zaznaczam od razu, że dziełko warte jest spędzonego nad nim czasu. Mi jednak pozostał spory niedosyt. Autorka, zdaje się, nie do końca potrafiła się zdecydować, co chce pisać. Poważną powieść o magii w Anglii przełomu 18 i 19 wieku wchodzącą w konwencję wiktoriańskiej grozy i podlaną sosem wyspiarskich wierzeń? W to mi graj. Fragmenty Strange'a i Norrell'a trzymające się tej linii są doskonałe. Reaktywacja magii przez co najmniej nieszablonowych bohaterów, poznanie naukowe i intuicyjne, przypisy historyczne, tajemnica elfów i dróg za lustrami. Sam miód. Bolesne konsekwencje wyborów, antagonizmy między postaciami, angielska prowincja z całym jej urokiem. I byłoby słodko jak po ślubie, ale...
Cała wojna z Napoleonem i użycie magii na froncie opisane jest, cóż, jakby czytelnik był idiotą.
Zamiast skupić się na tym, co jej wyszło najlepiej, pani Clarke próbuje ubarwiać historię polityką( w wersji dla 10-latków) i boleśnie rozwlekłymi opisami życia bohaterów. Efekt jest taki, że lata w powieści mijają, wojna trwa, bohaterowie raz na jakiś czas się pokłócą, czasem czar rzucą. W międzyczasie snują się po salonach w niewiadomym celu (co tyczy się też tajemniczego osobnika z włosami jak puch ostu, którego potencjał jest marnowany z każdym kolejnym pojawieniem się) i, szczerze mówiąc, nie ważnego się nie dzieje. A szkoda wielka, bo na pierwszy rzut oka widać możliwość błyskawicznego przyśpieszenia akcji i stworzenia jakiegokolwiek napięcia.
Po pierwszej części wmawiałem sobie, że to tylko takie wstęp rozwlekły i dalej będzie już warto się działo. Teraz nadzieje swoje przerzuciłem na trzecią część. Może udźwignie, choć wątpię.
Ale kupię i tak... Tylko niech w końcu coś sie ruszy w tej książce. Teatr autorka wybudowała piękny, scenografia naprawdę dobra, aktorzy oryginalni i przyciągający uwagę. I ta nieszczęsna fabuła. Się rozłazi. Pewnie z rozwleczenia nadmiernego. I z nudów.