teraz ja wypowiem sie w temacie pink floyd. i nie ucieszysz sie z tego. nienawidze tego zespolu. mowienie o nich ze doprowadzili muzyke do perfekcji to policzek w twarz dla kazdego prawdziwego muzycznego geniusza, czy mowimy tu o milesie davisie, czy o sun ra, czy o robercie frippie, czy o einsturzende neubauten, czy o RZA. przede wszystkim byli kiepskimi instrumentalistami, nie mieli zadnego pojecia o improwizacji. oni po prostu nie umieli grac. ich proba wyjscia poza kanon rockowej piosenki, byla kompletnym fiaskiem, materia muzyczna w rekach gilmoura i watersa stawala sie nadetym bezuzytecznym klocem. oni byli zwyklymi grajkami, ktorzy mieli swoje 5 minut chwaly w okresie psychodelii, kiedy zdarzylo im sie grac z sydem barrettem, ktorego bez wahania nazywam arcytalentem. wlasnie pierwsze nagrania floyd - pierwsze single oraz pierwsze dwa studyjne albumy ( powiedzmy drugi juz troche mniej ) oraz trzy solowe plyty ktore udalo sie sydowi zarejestrowac uwazam za jedne z wiekszych muzycznych skarbow i dowod niepohamowanej muzycznej wyobrazni. ale co mozna bylo oczekiwac od zespolu po odejsciu barretta, nad ktorym reszta ' kolegow ' niemalze sadystycznie sie wyzywala. bodajze frank zappa po poznaniu pink floyd osobiscie stwierdzil ' to skonczone durnie, tylko barrett ma cos do powiedzenia '. trudno, ale wrocmy dalej. moment blasku zespolowi pink floyd zdarzyl sie jeszcze na plycie ummagumma, ktorej koncertowa czesc momentami potrafi zauroczyc psychodeliczna ekspresja, natomiast czesc studyjna to juz nieudana proba stylizacji na muzyke wspolczesna. teraz chcialbym przejsc do tzw najwiekszych arcydziel zespolu. ' ciemna strona ksiezyca ' to czysty pot. rzecz wymeczona jak kupa przy zatwardzeniu. smierdzaca i nieswieza juz w momencie wydania. nazwanie odglosow kas czy zegara eksperymentem i nowatorstwem w porownaniu do takich albumow jak 'future days' can, 'trout mask replica' captaina beefhearta czy 'freak out' franka zappy, to jeden wielki smiech na sali. nadeta, konczaca album piesn z choralnie zaspiewanym ' see you at the dark side of the moon ' moze przyprawic o wymioty. podobnie rzecz ma sie z plytami ' animals ' i ' wish you were here ' - mordercza kombinacja muzycznego beztalenctwa, napuszenia i przerostu formy nad trescia. prawdziwe przerazenie jednak ogarnia mnie podczas sluchania ' SCIANY. ' do cholery, nigdy przedtem ani nigdy pozniej kultura popularna nigdy nie wydala czegos tak napuszonego, bezwartosciowego i egocentrycznego !! dzieciece traumy rogera watersa podane w napuszonym, ociekajacym litrami patosu wydaniu dowodza tylko schizofrenii i chorobliwego wybujania ego. strawienie tego kloca to po prostu niemozliwosc, zwlaszcza ze warstwa muzyczna to albo liryczne ballady albo napuszone cegly. ale przede wszystkim u pink floyd nie slychac ZADNEJ RADOSCI Z GRANIA, ZADNEGO POLOTU, ZADNEGO NERWU, ZADNEJ MILOSCI DO MUZYKI. ich plyty sprawiaja wrazenie nagranych pod lufa. roger waters jest chory psychicznie, co widac po wywiadach z nim, reszta zespolu to jak juz powiedzialem absolutne beztalencia. jesli ktos nadal twierdzi ze pink floyd to wielka elitarna sztuka proponuje posluchac sobie can, coltrane`a, einsturzende nebauten, k***a, nawet the ramones albo public enemy, ale niech to bedzie prawdziwe, szczere, tworcze, zagrane z pasja. sluchac pink floyd to zabijac muzyke - podpisuje sie pod tym obiema stopami i obiema dlonmi. amen