Autor Wątek: Cień Wschodu  (Przeczytany 3317 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Lurtz15

Cień Wschodu
« dnia: Maj 10, 2007, 09:46:49 pm »
Trochę to trwało ale oto prezentuje ciąg dalszy Władcy Pierścieni w moim wydaniu.

Khamul poczuł iż jego niematerialne ciało kurczy się i zapada w sobie. Ogarnęła go panika. Oto on, Khamul, Cień Wschodu, Czarny Easterling, którego imię budziło we wrogach strach na równi z imieniem Czarnoksiężnika, umierał teraz, znikał aby się już nigdy nie pojawić. Jego „ciało” kurczyło się coraz bardziej – koniec był bliski. Dobiegały go też krzyki innych znikających Nazguli. Ale koniec nie nadszedł dla niego. Opamiętał się w ostatniej chwili i przebił mieczem szyję najbliższej Skrzydlatej Bestii. Fala życiodajnej energii przepłynęła po ostrzu do jego „ciała” które powiększyło się. Nabrawszy siły i nadziei podleciał do następnego stworzenia. Wybił wszystkie poczwary prócz swojej i nieco wzmocniony wylądował. Wówczas pozbierał pozostałe Pierścienie i ruszył w dalszą drogę. Jednakże po nie długim czasie opadł z sił. Przeklęte słońce – pomyślał. Rzeczywiście powodem jego słabości było słońce, które zaczęło już przebijać się do Krainy Cienia, albowiem dymy unoszące się w Orodruiny zaczęły się powoli przerzedzać.
Skrył się wiec w cieniu wielkiego głazu i tam odpoczywał. Rozkazał także swojej bestii, aby latała po okolicy i przynosiła mu żywe istoty. Cień Wschodu dobijał je wzmacniając się powoli. Zamordował więc wiele gryzoni i innych drobnych zwierząt ale i kilku orków. Noc przywróciła mu siły i ruszył w dalszą drogę. Kierował się na gościniec, prowadzący do Rhunu.
*   *   *
Kapitan zatrzymał oddział. Maruth z początku nie wiedział co się stało, ale gdy wyszedł bardziej na przód kolumny, zrozumiał od razu. Oto jakieś dwadzieścia stóp od nich, w poprzek drogi leżała jakaś dziwna poczwara. Zapewne była już martwa, sądząc po obfitej ka-łuży czarnej mazi – którą można było uznać za krew – leżącej przed wielkim cielskiem. Zarówno Maruth jak i jego koledzy z oddziału byli już zaprawionymi w bojach weteranami, dla-tego odważnie uformowali falangę i zbliżyli się do potwora.
Kiedy byli już blisko, Maruth dostrzegł, iż w kałuży krwi bestii leży coś jeszcze –mianowicie czarny płaszcz i tunika, spod których wystawała bordowa koszula. Obok szat leżały też żelazne buty z ostrogami, dziwny hełm, pas z pochwą, dwie stalowe rękawice z których jedna trzymała długi miecz. Wszystko to, swoim ułożeniem przypominało ludzką sylwetkę, lecz szaty leżały tak blisko ziemi, iż nie mógłby się pod nimi zmieścić choćby najszczuplejszy człowiek. Kapitan ponownie zatrzymał oddział gestem ręki. Następnie rozkazał dwóm wojownikom, aby sprawdzili czy poczwara jest na pewno martwa i co kryje się pod szatami. Pierwszy „ochotnik” przebódł cielsko tarasujące drogę, lecz ono nawet nie drgnęło. Potwór z pewnością już nie żył. Natomiast drugi wojownik próbował rozgrzebać szaty końcem swej włóczni. Ale gdy tylko ich dotknął, grot pękł jak gliniany dzban rzucony na kamienie. Jednocześnie miecz podniósł się w górę i ciągnąc za sobą rękawice i rękaw, przebił brzuch biedaka. Zanim ktokolwiek zdążył za reagować, hełm poleciał w górę a za nim cała reszta. I oto wyrosła przed nimi postać, która wydawała się zarazem słaba i potężna. Hełm, który okazał się maską, zwrócił się w stronę najbliższego Easterlinga, który ze strachu i zdumienia nie był w stanie nawet drgnąć. Maruth nie usłyszał tylko cichy jęk, gdy miecz nieznajomego przebił szyję nieszczęśnika. Zdawało mu się też że widzi, jak niewielkie błyskawice przelatują po mieczu z ciała jego kolegi do ciała tej tajemniczej postaci, która jednak wydała mu się dziwnie znajoma.
Ale znał i jej ofiarę. To był Gaharth, który podczas bitwy pod Czarną Bramą w ciągnął go do szyku. Prawdopodobnie dzięki niemu wciąż żył. Wzbierająca w nim fala złości przeła mała tamę strachu. Był do tego stopnia zdeterminowany, iż chciał rzucić się przed oddział i pomścić przyjaciela, choćby sam miał zginąć. Był tylko jeden problem – Maruth stał z drugim szeregu. Na szczęście, cała formacja otrząsnęła się ze zdumienia i strachu, a kapitan wydał rozkaz ataku. Nim jednak stalowa ściana najeżana włóczniami zdążyła przesunąć się choćby o krok, postać skierowała swoją twarz w kierunku wojowników i wydała niski, przeciągły pisk. Na ten dźwięk fala nowej grozy przeszyła Marutha. Myślał tylko o tym, że by uratować życie, gdyż pisk ten wydał mu się przepowiednią niechybnej zguby. Rzucił na ziemię tarczę i włócznię, a następnie padł, zakrywając dłońmi głowę. Reszta oddziału również kuliła się i trzęsła ze strachu. W powietrzu unosił się złowrogi śmiech.
-Głupcy! – odezwał się nagle, zimny, przytłumiony głos – chcecie walczyć, a nie umiecie na-wet ustać na nogach. – głos był bardzo słaby, ale mimo wszystko wydawał się groźny i stanowczy, Maruth czuł że go już kiedyś słyszał. – Podnieście się jednak, albowiem nie zwykłem mordować własnych poddanych. – I wtedy w końcu zrozumiał; przypomniał sobie co to za głos. To był Khamul, zwany Cieniem Wschodu, władca wszystkich Easterlingów. Maruth widział go dotąd w życiu tylko raz. Kiedy to wszystkie oddziały z królestwa zebrały się nad Morzem Rhun i defilowały przed swoim panem. Ten zaś, majestatycznie siedząc na swym skrzydlatym wierzchowcu, podziwiał własną potęgę. A gdy się już nasycił jej widokiem, przemówił. Jego głos był wówczas potężny jak morski sztorm. Powiedział, że oto nadeszła godzina, w której ziemię Gondoru należeć będą do nas. Maruth był wtedy jeszcze zapalczywy i łatwowierny, dał się omamić propagandzie, mówiącej że Gondorczycy chcą zguby ich naro-du i szykują się do ataku, i że tylko Sauron obroni nas przed nimi. Jakże byłem głupi-westchnął w duchu żołnierz ze wschodu. Ale jego rozmyślania przerwały dalsze słowa Czarnego Easterlinga.
-Ci dwaj zginęli, ponieważ odważyli się podnieść na mnie rękę. Bo musicie wiedzieć, iż każdy, kto dotknie mego świętego ciała zginie, a jego dusza będzie potępiona na wieki. Wy jednak nie lękajcie się! – Ton Nazgula był bardziej rozkazujący a niżeli uspokajający. Niektórzy wojownicy odważyli się jednak nieśmiało podnieść głowy. – Nie słyszeliście co powiedziałem, wstawać w tej chwili! – ciągnął dalej władca Easterlingów, chowając miecz do pochwy. - Jesteście żołnierzami, czy jakąś zawszoną bandą, strachliwych bab! – Przytłumiany i cichy dotąd głos Upiora wzmógł się, natężeniem dorównując już podniesionemu głosowi człowieka. Lecz po tych dwóch zdaniach Khamul urwał, zupełnie jakby zabrakło mu oddechu. Ale Nazgule nie oddychają. Co więc się mogło stać?
Gdy jeszcze bardziej przestraszeni żołnierze posłusznie podnosili się z ziemi, Cień Wschodu milczał. Przez jedną, bardzo krótką chwile, Muruthowi wydawało się, że Czarny Jeździec chwieje się na nogach i ma problemy z utrzymaniem równowagi. Ale to wrażenie szybko minęło. Gdy wszyscy wojownicy stali już na nogach z bronią z rękach, Khamul przymówił znowu:
-A zatem ruszajmy – jego głos stał się na powrót słaby, był jednak bardziej zimny i surowy. – Macie szczęście, bando gamoni, gdyż dostąpicie zaszczytu eskortowania mnie do stolicy. Kto tu dowodzi? – spytał, o jego maska zaczęła kiwać się na boki, jakby Nazgul mierzył oddział wzrokiem.
   Wszyscy spojrzeli na kapitana. I wszyscy zauważyli jak waha się i bije z własnymi myślami. I wszyscy, bez wyjątku współczuli mu z całego serca.
   Po chwili jednak ich dowódca zebrał się na odwagę i wystąpił parę kroków do przodu.
-Ja! – rzekł z tłumionym strachem w głosie – Rigwer Gartheburg!
Khamul kiwnął głową, tym razem pionowo, oglądając oficera od stóp to czubek głowy. Następnie przyglądał mu się dość długo, aż w końcu przemówił:
-Doskonale. Podejdź tu chłopcze. – jego głos słabł coraz bardziej i przy ostatnim słowie zniżył się już do szeptu.
   Gartheburg przełknął ślinę i ociągając się wykonał polecenie. Przez kilka długich, pełnych napięcia chwil, król i kapitan szeptali między sobą. Maruth poczuł, że jeśli coś stanie się ich dowódcy, rzuci się na Nazgula choćby z gołymi rękami. Dowódcy jednak nic się nie stało i po chwili odwrócił się on do swych podkomendnych, przekazując im rozkazy władcy.
   Niebawem Khamul siedział już na wozie, pod prowizorycznym baldachimem, a kompania Easterlingów ustawiona w kolumnę marszową ruszyła w dalszą drogę.
ydlęta, zamierzacie żyć wiecznie!?

Fryderyk Wielki podczas bitwy pod Lutynią
5 grudnia 1757 roku

Offline kat666

Cień Wschodu
« Odpowiedź #1 dnia: Listopad 11, 2007, 05:06:39 pm »
polonista ze mnie nie jest ale potrafię stwierdzić że to typowy gniot literacki
img]http://img176.imageshack.us/img176/6589/armiakata2fh8.jpg[/img]

 

anything