Zastanawiam się, jak w moją odpowiedź wpleść "Davida Boringa", żeby się off-top nie zrobił. Wybaczcie, jeśli Clowes będzie miał nienaturalne wejście.
Co do Pedrosy, świadomość wtórności wykorzystywanej stylistyki autor z pewnością ma, ale nigdzie nie bierze swoich psychologicznych wywodów w cudzysłów. Nie ma tu poczucia dystansu i tym samym można przyjąć, że wierzy w aktualność podobnej stylistyki. Ma takie prawo, podobnie jak czytelnicy, którzy wysoko lokują "Równonoce". I czytanie tego komiksu jako hołdu dla angielskiej pisarki to także dobre wytłumaczenie takich a nie innych zabiegów stylistycznych. W literaturze jednak, jeśli jedynie składamy hołd, nie podejmując próby prześcignięcia poprzednika, skazujemy się na pozycję podrzędną, wystawiamy na zarzut wtórności. I "Równonoce" takie w moim odczuciu są. Nie za sprawą podjęcia w nich tych samych tematów, które ważne były w np. "Falach" czy w innych książkach Woolf, bo każdy ma prawo pisać i rysować o depresji, melancholii, żałobie, tęsknocie, miłości i nadziei. Ale inny status tego rodzaju fragmenty mają, gdy je sobie do kajetu prywatnego wpisujemy, inny, gdy wystawiamy na ogląd innych. Zaryzykuję przewlekłość wpisu i zacytuję fragmenty dotykające podobnych kwestii. najpierw fragment "Fal", myśli Bernarda, artysty, za którego pierwowzór niektórzy wskazują E. M. Forstera, a którego sądy o języku i odzwierciedlaniu rzeczywistości w sztuce są pokrewne temu, co uważała sama Woolf; następnie dwa fragmenty rozważań Camille z podejmujących po przeszło osiemdziesięciu latach wątki refleksji Woolf "Równonocy":
Woolf: "Nasycony jak dziecko, które się odrywa od piersi matki, mogę się teraz pogrążyć głęboko w to, co się wokół dzieje, w to wszechobecne, wszechogarniające życie. (Pomyśleć tylko, jak wiele zależy od spodni; na nic cała inteligencja, jeśli człowiek ma niewyprasowane spodnie.) Przy wyjściu z windy panuje osobliwy brak zdecydowania. Tędy czy tędy, a może tamtędy? Wreszcie przejawia się indywidualność. Odchodzą. Powoduje nimi jakaś konieczność. Jakiś żałosny problem pójścia na umówione spotkanie, kupna kapelusza rozdziela te wspaniałe istoty ludzkie, jeszcze niedawno tak zjednoczone. Co do mnie, nie mam żadnego celu. Nie mam ambicji. Pozwolę się unieś[ć] powszechnemu impulsowi. Powierzchnia moich myśli sunie jak bladoszary potok odbijający to, co się wokół dzieje. Nie pamiętam mojej przeszłości, mojego nosa, ani koloru moich oczu, ani jakie jest moje ogólne zdanie o sobie. Tylko w krytycznych chwilach, przed skrzyżowaniem, na krawężniku, budzi się instynkt samozachowawczy i chwyta mnie, i zatrzymuje, tutaj, przed tym autobusem. Obstajemy, jak się zdaje, przy życiu. Później znów opada mnie obojętność. Zgiełk ulicznego ruchu, pochód napływających z obu stron jednakowych twarzy pogrąża mnie w narkotyczne sny, ściera rysy z twarzy. Ludzie mogliby przeze mnie przechodzić. i czymże jest ta chwila, ten szczególny dzień, kiedy czuję się pochwycony? Warkot ulicy mógłby być jakimkolwiek innym hałasem - leśnych drzew na wietrze, albo rykiem dzikich zwierząt. Szpula czasu okręciła się o cal albo dwa do tyłu, nasz nieznaczny postęp został unieważniony. Wydaje mi się także, ze nasze ciała są w rzeczywistości nagie. Jesteśmy lekko okryci pozapinaną na guziki tkaniną; a pod tymi chodnikami zalegają muszle, kości i cisza". (przeł. L. Czyżewski)
Pedrosa: "Może to tylko iluzja, a ja oszukuję samą siebie, bo nie ma nic do znalezienia. jaki sens może mieć przeszukiwanie rzeki, jeśli nie wie się, czego się szuka? Pokrzepiającym byłoby wiedzieć, że ma to jakiś sens. Zaczyna mi być zimno. Na szczęście dom jest niedaleko.
To zaskakujące. wystarczy jedynie kilka miesięcy, żeby kompletnie zapomnieć głos najlepszego przyjaciela. Trochę dłużej przechodzi gniew. Odkąd siedzę tu sama, mam wrażenie, że przechadzam się z moimi zmarłymi pod rękę. Robimy obchód. wspierają mnie i jednocześnie przerażają. powiadają mi tę samą historię dzień w dzień. Mam trzydzieści jeden lat i czuję się zagubiona, mam tylko jedno życie, ale ono przelatuje mi przez palce jak potok. Chciałabym je zatrzymać, zrozumieć, co mam z nim zrobić, jakie pragnienie mam ugasić. " (s. 173)
"Jestem tu po to, żeby robić zdjęcia, oni, żeby stoczyć walkę. To uczciwa sytuacja. Co dziwne, czuję, jakbym była na swoim miejscu, a nie czułam się tak już od dawna. Chciałabym pokazać ich tak, jak ich widzę. (...) Musze sprowadzić moje ego do mniejszego rozmiaru. nie dać się ponosić wizjom tego, kim nie jestem. Zderzam się co dzień o nieznośny mur własnych ograniczeń, ale kontynuuję. To jak na rowerze. Jeśli się zatrzymasz, to spadniesz". (s. 260)
"Ludzie mogliby przeze mnie przechodzić" ładnie oddaje stałe założenie graficzne obecne w "Równonocach", a fragment "Szpula czasu okręciła się o cal albo dwa do tyłu, nasz nieznaczny postęp został unieważniony" może stanowić znakomitą parafrazę konceptu Pedrosy,
by doświadczenia neolitycznego chłopca zrównać z egzystencjalnymi zmaganiami bohaterów współczesnych
i takiej formie hołdowania przyklaskuję. Jednak sam sposób ujmowania myśli bohaterów w tych wtrąconych fragmentach prozy lokuje się już kilkanaście poziomów niżej od patronującego komiksowi pisarstwa Woolf. Daleka jest droga od refleksji o kruchości ludzkiego losu wyrażonego we fragmencie o nagości łączącym wyobrażenie ciała ze skamielinami pod chodnikach od prób Pedrosy piszącego o tym, ze życie przelatuje przez palce jak potok (te muszle i kości u Woolf da się za to chyba połączyć
z odciskami stóp w finale komiksu
) . Albo te dumania o przeszukiwaniu rzeki czy jeździe na rowerze. Niby zaczynamy z wysokiego "c", ale kończymy sentencjami
a la Paulo Coelho.
Poza tym u Woolf bardzo często ironia i żartobliwy ton miesza się z powagą uczuć niepokoju, rozdrażnienia i innymi... U Pedrosy w "międzyrozdziałach" niezbędny jest, z niewiadomych przyczyn, ton podniosły, który w komiksie często rozbijają urokliwe żarty. Z tą powagą fragmentów pisanych też mam problem.
Nie znaczy to oczywiście, że nie ma tam wstawek nieco lepszych (podoba mi się ta ze staruszką) i że przy wszystkich mankamentach można "Równonoce" postawić ponad wieloma współczesnymi próbami oswajania lęków egzystencjalnych w literaturze. Niemniej, ta droga, jaką wybrał Pedrosa (hołdowania mistrzom w bardzo poważny sposób i z wiarą w ponadczasowość konwencji nazywania świata przez nich wypracowanych) na dłuższa metę jemu samemu się nie opłaci i miejsca w historii mu raczej nie zapewni.
A Daniel Clowes, sam dla siebie fabrykujący "Żółta smugę", już na jej kartach poczesne ma miejsce!