Żukow-jak większość dowódców radzieckich-gniótł ilością, co geniusza z niego nie czyni.
Władysław Warneńczyk-tego, że był wodzem słabym nie przesłoni nawet jego legenda jako krzyżowca, ani legenda jego bohaterskiego przeżycia Warny. To co osiągnął przez wojny z Turkami, to dzięki Janowi Huynademu. Śmierć pod Warną to tylko jego zasługa. Co prawda nawalili sojusznicy (Wenecjanie za opłatą przewieźli Turków na drugą stronę Bosforu, a na wieść o tym Bizantyjczycy wycofali się), ale co do samej bitwy-zamiast pomagać Hunyademu w rozbijaniu skrzydeł tureckich, król z niewielkim oddziałem polskim rzucił się na wypoczętych i świetnych w walce janczarów, co przekreśliło szanse zwycięstwa.
Warus-hehe, niezły kretyn-tak się dać podejść w Lesie Teutoburskim.
Jan I Olbracht-no cóż... Zamiast wojska zaciężnego na wojnę wziął pospolite ruszenie... Dowódca w polu średni, ale jeśli chodzi o przygotowania to niezbyt dobrze wypada...
Woroszyłow-niech cytat Stalina posłuży za mój komentarz: "Dureń, ale nie pcha się do władzy".
Montgomery-El-Alamein było nie do przegrania. Wygrał dzięki przewadze materiałowej. A Market Garden to śmiech...
Jodl-nie najlepszy dowódca. Choćby za to, że nie pozwolił na wprowadzenie do walki 6 czerwca 1944 r. dywizji pancernych.
Wellington-wg mnie najgroźniejszy przeciwnik. Dzięki jego uporowi, koalicja zwyciężyła pod Waterloo. Wellingtona nie zrażały nawet świstające obok jego głowy kule armatnie.
Skrzynecki-jako zwykły generał średni-opanował chaos pod Olszynką Grochowską, ale Ostrołęka to tylko i wyłącznie jego wina. Jednak był totalnym debilem jako wódz naczelny-ciągle odrzucał dobre plany Prądzyńskiego.
Do wymienionych dorzuciłbym Datisa, który pod Maratonem nie potrafił rozbić 10-tysięcznej armii Ateńczyków (a i w większości amatorów wojaczki) dowodzonej przez Militiadesa, mając do dyspozycji co najmniej dwukrotnie liczniejszą armię.