Duet Wojda & Gawronkiewicz, oraz Adler & Piątkowski to raczej moje ulubione twórcze zespoły w polskim komiksie ostatnich lat. Tworzą dzieła niebanalne zarówno treściowo jak i formalnie. "Mikropolis" już od dawna pociąga mnie i - w pozytywnym sensie - niepokoi, ale (jak zawsze?) jedno niemałe "ale".
Te historie, które stanowią omawiane przez moich przedmówców albumy były już wcześniej publikowane, a nawet wielokrotnie publikowane, i nie tylko w sieci, czy gazetach jakichśtam ale również w wydawnictwach stricte komisowych!
Poważnie irytującą jest dla mnie ta praktyka od niedawna stosowana w polsce (zapewne na modłę przemysłową inspirowaną handlem komiksami na zachodzie i dalekim wschodzie), polegająca na wydawaniu tego samego materiału najpierw na łamach prasy, najczęściej w okrojonej szacie, by potem wydać go po raz kolejny w formie albumowej.
Na polskim ryneczku jest wielu ludzi, którzy mają coś do powiedzenia za pomocą komiksowego medium i zdarza się często, że braknie dla nich miejsca u wydawców, bo (ignorując tu kwestię układów i układzików koteryjno-kokieteryjnych) zyskowniej jest wydać coś, co na pewno kupią ślepo zakochani i w ciemno aprobujący wszystko co wyprodukowali ich idole, konsumenci.
Mówię o ślepych konsumentach, gdyż nie wyobrażam sobie odbiorcy, który z szacunkiem i troską odnoszący sie do swego medium jednocześnie, kupując wznawiane komiksy, aprobuje wielokrotne wydawanie tych samych historii, powodujące (jako jeden z czynników) pozostawianie poza obiegiem wydawniczym lub blokowanie w czasie wydawanie dzieł nowych.
Myślę, że "Mikropolis" jest jednym z gorszych przykładów takiej polityki wydawniczej i mimo niewątpliwych zasług w sferze przełamywania lodów niechęci do komiksów u opinii publicznej, wydawanie w formie albumu wielokrotnie publikowanych opowieści jest nietaktownym posunięciem ze strony autorów.
[nieco poza-tematem] największym skandalem - jak na razie - na tym polu wykazali się Adler i Piątkowski, wydając ten sam pełnometrażowy komiks, który wychodził w gazecie komputerowej w odcinkach, raz w albumie z dodatkiem badziewnego kalendarzyka, a potem drugi raz, kilka miesięcy później, z dodatkiem short-story i fragmentem czegoś, co będzie stanowić następny ich album.
Gdyby chłopcy byli uczciwsi i wykazali więcej szacunku wzgledem czytelników, których rolę wewnątrz swych dzieł traktują bardzo poważnie, to mogliby ich uprzedzić o swych planach wydawniczych. Tylko, ze wtedy zarżnęliby sprzedaż całego nakładu mandragorowych "48 godzin", w których nie ma "Gołota vs Predator". A jeśli tych planów wcześnij nie mieli czy mieć nie mogli, to mogli przynajmniej dołączyć shorta o Predatorze do "Drugich 48 godzin" A ponieważ tak się nie stało, to w efekcie mamy znów wynik: komercja vs obcowanie ze sztuką (1:0)
... a szkoda