Czy jest sens czytać dalej, jeśli nie przypadł mi do gustu tom pierwszy (który oceniam umiarkowanie na 6/10)?
[SPOILERY DO SAMEGO KOŃCA]
Przede wszystkim odpychał mnie sam Corto. Typ cwaniaczka, tanie odzywki ("romantyczny klejnociku"), głupawy wygląd (kolczyk w uchu, ble). Rozumiem, że awanturnik, ale nie dostrzegłem w nim wiele dobrego. Naczytałem się sporo - że w kolejnych tomach wyjaśniona zostanie jego historia czy relacje z Rasputinem. Na razie jednak nic nie uzasadniało jego zachowania i dziwnego przywiązania do tego zaniedbanego zbrodniarza.
Relacje między bohaterami nie tyle skomplikowane, co chore. Tu każdy przed każdym się puszył i groził palcem. Usłyszeć groźbę śmierci od Rasputina raz - ciekawe. Usłyszeć piąty raz - komiczne. Porwane dzieciaki na każdym kroku zgłaszają sprzeciw i grożą. Zdaję sobie sprawę, że w tego rodzaju historiach nigdy nie było zbyt pięknie, a pierwszą myślą marynarza na widok wyspy po wielotygodniowym rejsie było: "Nareszcie wysram się na lądzie". Ale tu każdy bohater jest tak nieprzyjemny, że jego losy przestają interesować.
Akcji dużo, ale momentami za dużo. Do kierowcy samochodu, którym podróżuje Corto z dziewczyną, ktoś strzela. Kierowca ginie na miejscu, samochód z pasażerami spada w przepaść. Corto ratuje siebie i ostatkiem sił dziewczynę. Ledwie się wynurza, atakuje go kałamarnica. Na ratunek Corto rzuca się jeden z przepływających wioślarzy. Corto odpycha atak kałamarnicy nożem, ale ląduje na dnie z nogą uwięzioną w gigantycznej muszli. Wioślarz uwalnia Corto, wynurzają się i... tak, muszą bronić się przed rekinem. Nie za dużo tego?
Nie dostrzegłem również wyszukanego stylu w tekstach Hugona Pratta. Może to wina przekładu, a może poprzeczka miłośników komiksu jest ustawiona na niskim poziomie?