Komiks nie odstaje aż tak znacząco od następnych DD Millera.
Chyba czytaliśmy dwa różne komiksy, albo nie znasz runu Millera w całości. Ten pierwszy tom, gdzie Miller jest w zasadzie jedynie rysownikiem jest ramotką, która ma się nijak do dalszej części jego runu.
Pod koniec lat 70., kiedy zeszyty te zaczęły się ukazywać był to bez wątpienia komiks wyróżniający się. Widać to dokładnie zwłaszcza wtedy, kiedy porównamy sobie to co pisał McKenzie z tym, co robili jego poprzednicy. Ostatni numer przed tym krótkim runem nosił tytuł "Katastrofa" - i rzeczywiście Jim Shooter nazwał komiks adekwatnie do poziomu historii. Od McKenzie'go zmienia się klimat opowieści - jest przede wszystkim mroczniej, ale nie jest to mrok znany z DD Millera, Bendisa czy Brubakera. McKenzie szedł w ciemniejsze klimaty, ale nie noir i kryminału, tylko horroru. Swoją drogą ciekawe w jakim kierunku poszedłby DD, gdyby Miller nie przejął obowiązków scenarzysty. Komiks robił wrażenie w tamtych czasach i robi wrażenie w porównaniu z tym, co było wcześniej. Pewne rzeczy mogły wręcz szokować np. w bardziej dosadny sposób pokazana jest śmierć. Ale dziś, w XXI wieku jest to jedynie komiks z kategorii "Historia komiksu". Po prostu komiks się zestarzał - spodziewaj się więc biegających i gadających ludzkim głosem małp, niezbyt skomplikowanych rozwiązań fabularnych, trochę naiwnych dialogów. Jeżeli lubisz takie komiksy to śmiało jest on dla Ciebie. Natomiast, jeżeli spodziewasz się DD znanego Ci z runów Bendisa i Brubakera, zacznij Millera od drugiego tomu.