Mnie w zasadzie poraził tylko trzy utwory: "Fugazi" Marillion. Nie da się opowiedzieć, co się w nim dzieje. To najbardziej niesamowite osiem minut muzyki jakie słyszałem.
Drugi to "Czas czekania czas olśnienia" Budki Suflera. Coś niesamowitego.
Trzeci to "Pejzaż z szubienicą" tria Gintrowski-Kaczmarski-Łapiński. Nie byłby tym samym, gdyby nie chropowaty głos Gintrowskiego wsparty pijackim chórem.
Mniejsze wrażeie, ale jednak wrazenie zrobiło na mnie "Nie widzę ciebie w swych marzeniach" Skaldów z wspaniałym wokalem Stanisława Wenglorza. I do tego "Pani Bovary" i "Śmiech" Gintrowskiego (do spółki z Kaczmarskim i Łapińskim), "The wall" (całość) Pink Floyd i "Gyouhaju lany" Omegi.