Hehehe... a to ciekawe... napisałem kiedyś pracę, w której pokazałem, że dowód ten jest bez sensu.
Dla zainterswoanych:
Ontologiczny "dowód" na istnienie Boga
Dawno, dawno temu, gdzieś tak w XI wieku po Chrystusie, żył pewien człowiek, znany nam jako Anzelm z Canterbury. Napisał on dzieło pod tytułem "Proslogion", którego celem było przedstawienie bezdyskusyjnego i ostatecznego dowodu na istnienie Boga. Dowód ten przeszedł do historii pod nazwą ontologicznego. Czy osiągnął on swój cel? Co prawda nadal występują na świecie ateiści, ale to jeszcze niczego nie przesądza - w końcu mogli po prostu nie zrozumieć istoty anzelmowego rozumowania. Pozwolę sobie rozpatrzyć bliżej tą sprawę i przeanalizować wywody Anzelma - choć zapewne robiono to już przede mną. Trudno - teksty przodków zawsze były i prawdopodobnie długo jeszcze będą tematem rozlicznych egzegez - czemu więc nie miałbym i ja skorzystać z tego źródła? Do dzieła zatem!
Przyzwoitość nakazuje nie pracować na materiale wątpliwego pochodzenia, lecz sięgnąć do oryginalnego sformułowania. Tak też uczyniłem i dla porządku zamieszczam je poniżej:
"Wierzymy zaiste, że jesteś [Boże - B.T.] czymś, nad co niczego większego nie można pomyśleć. Czy więc nie ma jakiejś takiej natury, skoro powiedział głupi w swoim sercu: nie ma Boga? Z całą pewnością jednak tenże sam głupiec, gdy słyszy to właśnie, co mówię: "coś, ponad co nic większego nie może być pomyślane", rozumie to, co słyszy, a to, co rozumie, jest w jego intelekcie, nawet gdyby nie rozumiał, że ono jest (...) Ale z pewnością to, ponad co nic większego nie może być pomyślane, nie może być jedynie w intelekcie. Jeżeli bowiem jest jedynie tylko w intelekcie, to można pomyśleć, że jest także w rzeczywistości, a to jest czymś większym. Jeżeli więc to, ponad co nic większego nie może być pomyślane, jest jedynie tylko w intelekcie, wówczas to samo, ponad co nic większego nie może być pomyślane, jest jednocześnie tym, ponad co coś większego może być pomyślane. Tak jednak z pewnością być nie może. Zatem coś, ponad co nic większego nie może być pomyślane, istnieje bez wątpienia i w intelekcie, i w rzeczywistości."
"Ono w każdym razie jest tak bardzo prawdziwe, że nawet nie można pomyśleć że nie jest. Albowiem można pomyśleć, że jest coś, o czym nie można by pomyśleć, że nie jest, a to jest czymś większym niż to, o czym można pomyśleć, że nie jest. (...) Zatem coś, ponad co nic większego nie może być pomyślane, jest tak bardzo prawdziwe, ze nawet nie można pomyśleć, ze tego nie ma. I tym jesteś Ty, Panie".
Mając więc oryginalne sformułowanie, spróbujmy dokonać rekonstrukcji dowodu w kolejnych krokach:
1. Jeśli potrafimy myśleć, to możemy wprowadzić pojęcie czegoś, ponad co nic większego (w sensie "doskonalszego" - od tego momentu używam obu tych pojęć jako synonimów) nie może być pomyślane.
2. Jeśli rozumiemy jakieś pojęcie, to istnieje ono w naszym intelekcie.
3. Coś, co istnieje także poza intelektem jest doskonalsze od tego, co istnieje tylko w intelekcie
4. Z 1, 2 i 3 wynika: coś ponad co nic doskonalszego nie może być pomyślane, musi istnieć także poza intelektem.
5. Bóg jest najdoskonalszy - czyli nic doskonalszego od Boga nie może być pomyślane, czyli nasze rozumowanie musi dotyczyć Boga.
6. Z 4 i 5 wynika: Bóg istnieje także poza intelektem. Q.E.D.
Czyli teoretycznie wszystko jest w porządku - Bóg istnieje, drżyjcie niewierni, padnijcie krzyżem grzesznicy, nawróćcie się, ateiści, itd. itp. Czy aby na pewno?
Przyjrzyjmy się samemu schematowi rozumowania. Kroki 1, 2, 3 i 5 to założenia. Kroki 4 i 6 to wnioskowania przez regułę odrywania, której zasadniczo nie mogę nic zarzucić - więc jeśli problem istnieje, to należy go szukać w założeniach. Zbadajmy je więc bliżej.
Ad. 1. Założenie to mówi, że mamy możliwość wyobrażenia sobie jakiejś doskonałości, czegoś, od czego już nic innego nie może być już lepsze. Skłonny jestem się z tym zgodzić (warunkowo, patrz niżej). Jednakże, aby wpasować taką doskonałość do dowodu na istnienie Boga, Anzelm musiał założyć, że występuje ona tylko w jednym egzemplarzu. Jednak "To, ponad co nic większego nie może być pomyślane" nie implikuje jedyności, albowiem nadal można twierdzić zasadnie, że jeśli obiekt A jest równie doskonały jak obiekt B i oba są na najwyższym poziomie doskonałości, to nadal żaden z nich nie jest od drugiego większy. Druga rzecz - jeśli porównujemy poziomy doskonałości, to zakładamy, że jest coś, co można porównywać. Osobiście sądzę, że potrafię sobie wyobrazić najdoskonalszą kobietę oraz najdoskonalszą cegłę, ale ciężko mi wyobrazić sobie grunt, na którym mogłyby być porównywane, czyli która z nich byłaby doskonalsza w sensie absolutnym - w końcu wszystko zależy od tego, czy mam aktualnie ochotę na miłość, czy na zbudowanie muru. Czyli mamy pierwszy kłopot.
Ad. 2. Kwestia "istnienia" pojęć w intelekcie pozostaje nadal otwarta. Jeśli nawet istnieją ona, to jest to zupełnie inne istnienie, niż na przykład istnienie mojego zegarka. Nie wdając się tu w dywagacje ontologiczne, pozostaję przy rozumieniu tego założenia jako "Coś, o czym tylko myślimy jest inne niż to, o czym myślimy i co jest poza umysłem". Zaznaczam tu, że jestem niepoprawnym realistą jeśli chodzi o przedmioty zewnętrzne, przypuszczam jednak, że Anzelm nie był idealistą w sensie Berkeley'a, zatem chyba nie ma tu problemu.
Ad. 3. Zasadność tego założenia bazuje na tym, że rozumiemy "doskonałość" tak jak Anzelm. Niestety jednak uważam to pojęcie za względne. Ktoś może uważać, że to, o czym tylko myślimy jest doskonalsze. Inny ktoś może wyznawać zasadę, że istnienie jest atrybutem negatywnym i że lepiej jest nie istnieć - i nikt nie może mu tego zabronić. Do tego dochodzi zarzut, nie przeze mnie pierwszego sformułowany: to, że potrafię sobie wyobrazić doskonałą dziewczynę (w oryginale - wyspę), nie oznacza, że musi ona istnieć. Anzelm bronił się, twierdząc, że doskonałość implikuje istnienie tylko w przypadku jednej, absolutnie doskonałej rzeczy - czyli tego ponad co nic doskonalszego nie może być pomyślane. Ale odsyłam tu do punktu pierwszego.
Ad. 5. Bóg jest najdoskonalszy - założenie to płynie z teologii chrześcijańskiej. Z powodzeniem można sobie pomyśleć bogów niedoskonałych - co widać choćby na przykładzie panteonu starożytnej Grecji - bogowie ci mieli ludzki przywary, a jeśli coś ma wady, to nie jest doskonałe. Tu zresztą leży największy problem wszelakich dowodów na istnienie Boga - nawet jeśli skłonny byłbym zgodzić się z tym, że istnieje jakiś doskonały byt, nie ma argumentów, poza arbitralnym założeniem, że jest to akurat Bóg chrześcijan, a nie na przykład inne doskonałe w pojęciu swoich wyznawców bóstwo, czy choćby wielka zielona marchewka w na różowej niebiańskiej patelni - jeśli tylko jest ona dla mnie uosobieniem doskonałości.
Co wynika z tej analizy? Dowód jest "dobry formalnie", jeśli z jego przesłanek wynikają logicznie następstwa. W tym sensie dowód Anzelma jest moim zdaniem poprawny i jak najbardziej zasługuje na to miano. Jednocześnie nie przekona on nikogo, kto nie zgodzi się na te przesłanki - a one są już (jak starałem się wykazać) problematyczne. Rozumowanie ma, jako całość, taki stopień pewności jak najsłabsza przesłanka, a podstawowy kłopot z tymi, które wybrał Anzelm, polega na tym, że największe szanse na uznanie ich ma... chrześcijanin, czyli ktoś, kogo z definicji nie trzeba już przekonywać. Co prawda wywód Anzelma wzmocni jego wiarę, ale od porządnego dowodu na istnienie Boga wymagam, żeby przekonał on także kogoś kto jest wyznawcą innej religii lub ateistą. O ile mi wiadomo taki dowód jeszcze nie powstał. I w tym sensie dowód ontologiczny jest złym dowodem - bo nie przekonuje tej grupy ludzi, do której jest skierowany przede wszystkim, w tym również i mnie. Przykro mi zatem, tym razem nie będzie kolejnego nawróconego. Na czym temat kończę.