Chciałem polecić dwugłos dotyczący komiksu, który naprawdę lubię:
http://ziniol.blogspot.com/2010/09/na-krawedzi-04-last-one.html
http://ziniol.blogspot.com/2016/10/cos-wiecej-czegos-mniej-01-jerzy-szyak.html
To rzeczywiście zajmująca polemika, uzupełniająca spore luki, które mam w znajomości twórczości DeMatteisa i wpisująca ją w pewien kontekst.
Rozumiem - ale poprawcie mnie, jeśli zbłądzę - że w latach 1985-87 DeMatteis "zabłysnął" przede wszystkim serią "Moonshadow". Od niej przeszedł płynnie do pracy dla Marvela, gdzie zasłynął "Łowami Kravena", a potem ich kontynuacją na łamach "Spectacular Spider-man". W momencie gdy od 1993 r. Vertigo przeżywało zaplanowaną, literacką ekspansję niejako "awansował" do grona zatrudnianych przez imprint ambitniejszych pisarzy. Tam zrealizował kilka cenionych (przynajmniej w swoim czasie) miniserii, po czym wrócił jednak do seryjnej pracy dla DC i - znacznie mniej - Marvela.
Nie wyjaśnia to niestety, co zadecydowało, że niedługo potem wdeptywał w tak przygnębiające swoim poziomem historie jak "Bogowie Gotham" (2001), czy "Nie do obronienia" (2005).
Czy rzeczywiście rację ma Szcześniak wyraźnie sugerując, że na Vertigo to był jednak "za cienki w uszach"? Czy jakieś inne czynniki (np. wypalenie zawodowe) pchnęły go z artystycznego "nieba" do piekiełka marnych kooperatyw DC i Marvela? Tego nie mogę rozgryźć i ta artystyczno-biograficzna tajemnica dręczy mnie od paru dni, gdy skończyłem czytać "Defenders"...
Inna sprawa, że chciałbym - poniewczasie - podjąć się polemiki ze zdaniami Jerzego Szyłaka, jakimi w tym artykule określił "Ostatnie łowy Kravena". Przytoczę:
Oceniane przez Szcześniaka jako „fenomenalne”, Ostatnie łowy Kravena są w tym zestawie komiksem najprostszym i w największym stopniu skrępowanym przez ograniczenia gatunkowej konwencji. Jest to opowieść o obsesji, jaką myśliwy Siergiej Krawinow, zwany Kraven, ma na punkcie Człowieka-Pająka: pragnie on udowodnić, że jest od niego lepszy i w tym celu próbuje go skompromitować, zastąpić i złamać psychicznie. Porównując to, co zaproponował DeMatteis w tym komiksie z rozwiązaniami artystycznymi znanymi z innych jego prac, można odnieść wrażenie, że scenarzysta dokonuje autoparodii własnych pomysłów. Rozbudowane monologi wewnętrzne bohaterów, mające na celu pogłębianie ich portretów psychologicznych, w rzeczywistości temu nie służą, bo konstrukcja opowieści oparta jest na powtarzanym po wielokroć schemacie: czarny charakter dąży za wszelką cenę do pokonania bohatera, który na końcu i tak wyjdzie ze starcia cało. Za literacki komentarz do opowieści służy trawestacja słynnego wiersza Williama Blake’a, w którym DeMatteis tygrysa zastąpił… pająkiem, uzyskując naprawdę komiczny efekt, ponieważ udało mu się przekształcić utwór, który opiewał piękno i grozę stworzenia, w wyznanie lęków arachnofoba. Odnotować jednak trzeba, że zabiegi DeMatteisa przypadły do gustu fanom komiksowej serii, którzy uznali Ostatnie łowy Kravena za jedną z najlepszych opowieści o Spider-Manie.
Do pewnego stopnia z tymi krytycznymi zdaniami mogę się zgodzić, choć trochę z przykrością odczuwam pewną, zakodowaną w nich, "wyższościową" postawę pana profesora.
Zgadzając się jednak, że OŁK obciąża pewien - pośledni - patos oraz literackość nie najwyższych lotów, mam pomysł, dlaczego OŁK jest komiksem tak udanym, a prace DeMatteisa dla Vertigo (choć ambitniejsze) budzą bardziej mieszane odczucia (choć muszę uczciwie zaznaczyć, że ich nie znam).
OŁK jest odbierane "na tle" przeciętnej opowieści o Spider-manie i niewątpliwie świadomie wpisuje się w rewolucję jaką w latach 80. przeżywały komiksy superbohaterskie. Komplikuje narrację (o ile pamiętam mamy co najmniej trzy linie narracji literackiej, umieszczane nieraz na jednym kadrze), puszy się nawiązaniami literackimi (wiersz Blake'a znany przez każde anglojęzyczne dziecko, ale są też odległe aluzje do "Braci Karamazow"), wprowadza "cięższy" klimat rodem z literatury i kina noir - i to w jego bardziej mrocznej, "szalonej" wersji... Na nastolatka - jakim wówczas byłem - bardzo to oddziaływało i niewątpliwie wyróżniało się z tła właśnie tym patosem, literackością i ambitnością (nawet jeśli była to tylko "ambitność").
Po drugie, "Łowy" są nie tylko umieszczone na pewnym tle, ale także w pewnym kontekście fabularnym. Za komiksem tym stoi całe, bardzo już rozbudowane uniwersum, a historia ta wtapia się w nie, waloryzuje je, pogłębia. Do tego tez trzeba było mieć dryg i talent.
Już to pisałem, ale zrobię to jeszcze raz: dla mnie OŁK to świetny początek jeszcze lepszego runu DeMatteisa i Buscemy ze "Spectacular Spider-mana", gdzie wątki tej historii są rozwijane i oglądane z różnych stron.
Tymczasem pracując dla Vertigo DeMatteis stawał w szranki z innymi autorami "powieści graficznych" adresowanych do doroślejszego czytelnika. Nie mam wątpliwości, że mimo całej (na pewno po części sentymentalnej) sympatii do niego, do fantazji i warsztatu Alana Moore'a nie ma on specjalnie startu. A do tego jego historie to chyba dość krótkie miniserie - w większości nieobudowane żadnym komiksowym kontekstem. To odpowiedniki tak lubianych przez Amerykanów opowiadań, podczas gdy takie OŁK to wyróżniająca się jakością cegiełka w gmachu "Komedii ludzkiej".
Niemniej raz jeszcze dziękuję za te linki, jak również za pozostałe posty. Niewątpliwie będę musiał zainteresować się serią "Moonshadow". Marvelkovi, który tu podjął się zadania archiwizacyjnego, szczerze polecam zapoznanie się z niepublikowanymi u nas zeszytami "Spectacular Spider-mana", bo to naprawdę wspaniała rzecz - wciąż chyba niedostępna w wydaniu zbiorczym (co o tyle dziwne, że zawiera bardzo przecież już klasyczną i "wpływową" historię o śmierci Harry'ego Osborna).