Pamiętam, że kiedyś wymyśliłem sobie własną fabułę kolejnych części Matrixa. Doszedłem do wniosku, że wyzwolenie 6 miliardów ludzi jest mrzonką. Nawet gdyby było to stopniowe wyzwolenie. Ziemia po wojnie ludzi z maszynami jest planetą wyniszczoną. Cywilizacja upadła i nie byłaby w stanie zapewnić wyżywienia dla takiej masy ludzi. Nawet maszyny tworzą pokarm dla uwięzionych ze zwłok i innych odpadków.
Wobec tego Neo i jego kumple wpadają na błyskotliwy pomysł, by wywołać w Matriksie konflikt nuklearny albo coś w tym stylu. Jeśli zginą "bateryjki"(tak czy inaczej śmierć im pisana więc lepiej żeby z ich zagłady wypłynęły jakieś korzyści:) ) wyginą także maszyny, czyż nie? Maszyny będą mogły temu zapobiec tylko w ramach Matrix, bo coś takiego jak restart nie wchodzi w rachubę. Złożonych systemów komputerowych nie można restartować, bo "padają". Co prawda na początku maszyny eksperymentowały z różnymi światami (słowa Smitha dotyczące raju, który nie wypalił), ale teraz system osiągnął taką złożoność, że nie sposób zaczynać od nowa.
Hehe wyobraźcie sobie Neo próbującego przejąć kontrolę nad jakąś bazą wojskową w Stanach podczas, gdy reszta ekipy próbuję "zdobyć" bazę w Rosji. Potem tylko wystarczy odpalić rakiety wycelowane w USA, Rosję, Chiny, Anglię itp(reszta potoczy się sama) i biegusiem do telefonów:).
Ciekawe czy taki scenariusz wzbudziłby kontrowersję. Ale przecież cel uświęca środki, czyż nie?;p