Skrajne opinie z poprzedniej strony chyba zaslugują na wyważenie. Ja co prawda przed lekturą "Ostatnich dni..." wygrzebalem zachomikowane od czasu nabycia ich okazyjnie na jakichś wyprzedażach dwa wydania zbiorcze przygód Supermana z New52 ("What Price Tomorrow?" czyli pierwszy tom serii "Superman" autorstwa Pereza i "H'El on Earth", crossover "Supermana" z seriami "Supregirl" i "Superboy") i przeczytałem, by żegnać (co pomaga, sugeruje Murazor) trochę lepiej znanego bohatera. Dodatkowo przyswoiłem sobie "Convergence" dla tych kilku zawartych tam scen, w ktorych pojawia się nowy-stary "mieszczański" Clark z rodzinką. Mimo pewnego nawet zadowolenia z pierwszego zeszytu Pereza i kilku ciekawych scen w skądinąd nudnawym tomie autorstwa Lobdella, trudno mi ocenić na ile te wstępne przygody ratują w moich oczach propozycje Tomasiego.
Z jednej stony to opowieść bardziej już podporzadkowana potrzebom "Odrodzenia", z potrzeb tych zresztą wynikają niedoskonałości scenariusza, jak znikąd się zjawienie w finalnej scenie Lany i Steela. Z drugiej, Tomasi znow sprawdza się jako sprawny przestawiacz pionkow na planszach urządzonych przez innych. Ładnie tu wygrane są relacje nowego Supermana z Batmanem (w finałowych zeszytach ich serii) i z Wonder Woman (najwazniejszego romansu New 52 też z osobnym tytułem) i zaznaczona waga tych hipotetycznych scenariuszy, zwłaszcza zaś drugiego, związku z Dianą, który po "Rebirth" zostanie stracony. Pod tym moze względem najbardziej żal pośpieszności finału i braku przestrzeni na odpowiednik "Pogrzebu przyjaciela", ktory następował po starciu z Doomsdayem dwie dekady temu.
Cóż, takie pospieszne czasy.
Docenienia za to na pewno warta jest chęc nawiazań do "Rządow Supermanów" i gra sobowtórów prowadzona na tle refleksji o tym, co znaczy być prawdziwym Supermanem. Tutaj "dojrzałośc" nowej wersji Supermana, doceniona przez Itachiego, traci na znaczeniu, decyzją włodarzy DC przegrywa z sentymentem. Ja osobiscie żąłuję, że jeden Kal-El musiał zginąć, by drugi mógł "rządzić" (piszę to, zaznaczam, doceniając też w wiekszości przygody odrodzonego Supka). Wolałbym raczej, by dano mu pozostać jakąś kosmiczną emanacją, albo "Bogiem Sily" ze stron Ligi Sprawiedliwości. Wtedy to pożegnanie bez wątpienia inny mialoby charakter. A i chęć poznawania przygód z New52 w zbiorczych wydaniach by wzrosła. Byłoby to o tyle zasadne, że wątki sobowtórowe w najblizszej przyszłości będą miały niebanalne znaczenie, więc "pożegnany Superman" w negatywie dobrze by się na tak ustawionym zdjeciu rodzinnym w tle, myślę, odnalazł.
Reasumując. Tomasi robi to, co mu zlecono i robi to przeważnie sprawnie. Biorąc pod uwagę przestrzeń, ktorą dostał do dyspozycji, nie wychodzi to najgorzej, ale tylko jeśli zatrzymać sie dość długo na kadrach i planszach pożegnań z towarzyszami i towarzyszkami... na rozważaniach o dziedzictwie wiazanym z bohaterem. Tam jest ten potrzebny w takich razach oddech melancholii zwiazany z oceną świata, który nie pozwala żyć koniunkturalnie stworzonym i jedynie przez kilka minut potrzebnym bohaterom, składanym w ofierze szybko i bezboleśnie, gdy przyjdzie potrzeba. Trochę tak chyba mozna patrzeć i na Wspaniałą Dziesiątkę, której obecność na łamach tego tomu tak, na poziomie meta, chyba należałoby uzasadnić.
Ale ja jeszcze do Supermana z "New 52" zamierzam wracać. Porażka tej postaci w oczach czytelnikow zaczyna mnie frapować. A poza tym nie lubię się żegnać z przymusu.