Thor: Ragnarok.
Nie planowałem wizyty, bo po zwiastunach stwierdziłem, że zmiana stylistyki jest raczej nie dla mnie ale otrzymałem bilet jako prezent więc nie miałem wyboru.
Większość jutubowych celebrytów jest pewnie spuszczona nad "nowym kierunkiem" w jakim poprowadzony został Thor, ja jednak mam odmienne zdanie. Podobały mi się 2 poprzednie części, mimo posiadania wad, głównie z uwagi na zupełnie inny charakter w stosunku do pozostałych produkcji studia.
Po premierze Thor: Ragnarok mogę z czystym sumieniem powiedzieć - moje oczekiwania niestety się sprawdziły. Film jest bardzo przeciętny i niczym nie wyróżnia się na tle innych Marvelowskich mordoklepek ostatnich lat. Zarówno historia, jak i villain czysto pretekstowa, tytułowy Ragnarok ma niewiele wspólnego z komiksem i równie dobrze za zniszczenie Asgardu mógłby odpowiadać gigantyczny pluszowy miś. Aktorsko jest naprawdę słabo, dość powiedzieć, że lepszą robotę niż żywi aktorzy odwalają tutaj postacie wykonane w pełnym CGI. Tom Hiddleston (Loki), z którym wiązałem największe nadzieje zostaje kompletnie zmarginalizowany i wszyscy, którzy liczą na jego przebiegłą, cyniczną maskę odejdą srogo zawiedzeni. Loki jest przez cały film potulny jak baranek, co rusz obrywa, przeprasza i się rehabilituje. Mimo, że piastuje miano Boga Psot, zostaje przechytrzony niejednokrotnie nawet przez samego Thora. Chris Hemsworth (Thor) dwoi się i troi aby wycisnąć z nowego wcielenia (narzuconego przez scenarzystów) ile się da. Efekt raczej przeciętny. Charakter głównego bohatera nie może się określić. Z jednej strony nadworny błazen, z drugiej dostojny monarcha, z trzeciej Bóg piorunów. Najlepiej w filmie wypadają postaci nowe czyli Tessa Thompson w roli Walkirii, Jeff Goldblum czyli Grandmaster oraz jak zwykle świetny Mark Ruffalo w roli Bannera. Hela to kolejne rozczarowanie. Sceny z jej udziałem to w większości okładanie się po mordach i sianie chaosu. Poza tym bez zarzutu, wizualnie jest bardzo dobrze, wiele graficznych smaczków dla fanów komiksu. Ale czy w historii nie powinien tkwić jakiś mały... choć drobny... sens?
Dostrzegam jednak jedną pożyteczną stronę z wypuszczenia tego filmu. Może być on punktem wyjścia do debaty na temat dość poważnego problemu w filmach Marvela jaki powstał. Mianowicie gigantyczna odtwórczość i powielanie tego samego konceptu zapoczątkowanego przez Guardians of the Galaxy. Od czasu sukcesu tej produkcji nastąpił radykalny punkt zwrotny całego uniwersum filmowego Marvela. Po części przyczynił się też do tego sukces kinowego Deadpoola. Wszystkie filmy zaczęły powielać ten sam schemat filmu przesiąkniętego głupkowatymi, momentami rynsztokowymi żartami na poziomie podstawówki, który ma za zadanie "rozładować nadętą atmosferę". Moim zdaniem to spory błąd. Tworzenie każdego filmu, każdej odrębnej produkcji w tym duchu to spora droga na skróty, która w dalszej perspektywie mocno odbije się na całości tego uniwersum (znużeniem i brakiem chęci oglądania tego samego po raz 100). Już w trakcie premiery Dr Strange'a mocno czuć było tę tendencję. Na trailerach film z Sorcerer Supreme sprawiał wrażenie poważnego, trochę mrocznego w stylu Batman Begins Nolana. Niestety było to tylko złudzeniem, bo w filmie znalazła się cała masa głupkowatych żarcików, które pasowały jak pięść do oka do postaci jak i sytuacji w której się znalazł. Nie potrafię znaleźć innego określenia jak to, że postacie zostały przedstawione "out of character". Człowiek, który utracił wszystko, zdrowie, karierę i powołanie nagle sili się na slapstickowe gagi w walce z jedną z najpotężniejszych istot we wszechświecie?
W nowym Thorze jest niestety podobnie. W jednej z pierwszych scen tytułowy bohater wisi podwieszony na łańcuchach otoczony przez płomienny anturaż. W trakcie recytowania swojego złowieszczego planu przez Surtura (villain) Thor przerywa mu gdyż łańcuch na którym jest podwieszony zaczął się obracać i prosi aby poczekał aż obróci się o 360 stopni. W tym momencie czujemy już lekkie zażenowanie ale scenarzyści poszli o krok dalej. Po kilkunastu sekundach kwestia zostaje powtórzona! Inny przykład. W trakcie ucieczki z planety Sakaar, bohaterowie dochodzą do wniosku, że muszą uciec przez tunel czasoprzestrzenny o nazwie "The Devil's Anus". Aby nikt nie przegapił tego wyrafinowanego żartu zostaje on podkreślony "Anus", a sama kwestia wypływa jeszcze z 3 razy w trakcie całego filmu. Takich przykładów rynsztokowo-deadpoolowego humoru jest tutaj na pęczki.
Thor zawsze funkcjonował u mnie jako postać poważna, onieśmielająca, zaklęta w innej, nieprzystającej do naszej rzeczywistości bajce. Humor w przypadku tej postaci wynikał zwykle z dysonansu jaki powstawał w zestawieniu dylematów ziemian z mieszkańcami Asgardu. Thor nie musiał się silić na głupawe gry słowne ani zabiegać o naszą uwagę, bo ta zazwyczaj przykuwana była przez szczerość jego intencji. Już same jego wypowiedzi w przestarzałym języku wywoływały uśmiech. Tutaj tego zabrakło. Nowy Thor równie dobrze mógłby legitymować się dowodem Starlorda, Wade'a czy nawet Lokiego. Nie ma już różnicy. Może dlatego tego ostatniego było w filmie praktycznie zero.
Żeby nie było - obie części GotG lubię i cenię humor zawarty w tych produkcjach. Uważam też, że cała drużyna została bardzo dobrze obsadzona i poprowadzona. Ale nie wszystko musi być pisane na jedno kopyto. Niektóre postaci takie jak Thor, Dr Strange, Kapitan Ameryka czy Banner powinny pozostać postaciami, które nie zniżają się do pewnego poziomu. Ale niestety takie filmy sprzedają się gorzej, więc w sumie nie ma co się dziwić, że w kolejnych latach przyjdzie nam zobaczyć jeszcze nie jedną kalkę. To samo dzieje się w DC. Batman rzucający żartami na lewo i prawo, Superman potykający się na skórce od banana. Publika wyje z zachwytu. Wygłodniały lud pragnie igrzysk ruszając tłumnie do kin.