Film trudny do ujęcia w jakiejkolwiek skali ocen, ale jeśli komuś nie chce się czytać dalej, to powiem tylko, że WARTO, WARTO, PO TRZYKROĆ WARTO
Nawet jeśli jesteś fanboyem Gauguina albo hoolsem Maneta - zobacz!
A skoro po trzykroć to niech będą trzy myśli:
1) Sam film jest po prostu bardzo dobry per se. Mimo że nie jestem ani wielkim koneserem malarstwa ani nie wgłębiałem się nigdy w biografię Van Gogha, to przedstawiona historia bardzo mnie zaciekawiła. Nie jest łatwo zrobić dobry film o artyście (z "malarskich" polecam jeszcze "Pana Turnera" z 2014 r. z genialnym Timothy Spallem), a tutaj przede wszystkim przyjęto ciekawą perspektywę. Sam Vincent pojawia się tylko w retrospekcjach, a akcja kręci się wokół swoistego śledztwa w sprawie ostatnich tygodni jego życia i wreszcie tragicznej śmierci. Mamy zatem zręczne granie motywami samotności artysty z problemami psychicznymi i odrzucenia go przez "normalne" społeczeństwo. Mamy pokazanie trudności w dojściu do "obiektywnej" prawdy (co komuś ładnie skojarzyło się z "Rashômonem" Kurosawy). Mamy strasznie smutną biografię Van Gogha pokazaną oczywiście nie w sposób optymistyczny, ale z wrażliwością i czułością wobec głównego bohatera i ludzi, z którymi los go zetknął.
2) Natomiast to co zrobiono w wymiarze realizacyjnym filmu, to absolutne MISTRZOSTWO ŚWIATA. Na efekt końcowy patrzy się z rozdziawionymi ustami, otwierającymi się jeszcze szerzej gdy obejrzy się jakikolwiek film o kulisach produkcji, rozmachu z jakim ją podjęto, pietyzmu i artystycznej obsesji twórców (w dobrym znaczeniu tego słowa). Ten film to pięknie napisany grimuar magii kina i trudno nie dać się oczarować
O powstawaniu Vincenta na przykład tutaj:
3) Muzyka. Wspaniała ścieżka dźwiękowa autorstwa Clinta Mansella, a jako wisienka na torcie piosenka lecąca przy napisach końcowych (nie podnoście się zbyt wcześnie z krzeseł:) -
https://www.youtube.com/watch…
3,5) Jerome Flynn (aka Bronn z GoT) wybijający się ponad resztę bardzo dobrej skądinąd obsady. Szkoda, że kino odkryło go tak późno.