I tak to jest, jak się w pośpiechu pisze posta i myśli nie są do końca dojrzałe.
Świetnie byłoby się dowiedzieć ilu czytelników przyszło do Komiksowa za sprawą Hachette i w ogóle kolekcji. Ale nie ilu wróciło, tylko faktycznie przyszło (na fb widać, że istnieje taka grupa). I dalej - ilu z nich poszło dalej, a ilu zostało przy kolekcjach, albo porzuciło je w trakcie.
To byłby materiał na porządne badanie - ale sens miałoby tylko przy większej próbie, niż nasze Forum...
EDIT: Moderacjo, proponuję od tego punktu wyciąć tę dyskusję i ewentualnie utworzyć odrębny wątek, zatytułowany np. UNIWERSA KOMIKSOWE I INNE
Z drugiej strony te wszystkie łączone uniwersa są dość powszechne w europie, jakoś też występują w mandze czasami (piszę czasami bo mam naprawdę małą znajomość tematu i wolę się asekurować). Można spokojnie tego szukać w całej masie mainstreamu też spoza sh.
nie wydaje mi sie, aby to byl jakis unikatowy atut superhero, bo cecha ta jest naturalna dla wszystkich tzw. uniewersów (nie tylko komiksowych, ale tez literackich na przyklad). to normalne, ze nawet gniot wnosi cos do uniwersum przez sam fakt, ze sie w nim rozgrywa.
A to jest temat, którym od dość dawna się interesuję. I wrażenie mam właśnie inne: że uniwersa Marvela i DC są dość unikalnym zjawiskiem kulturowym. Ale bardzo chętnie dam się wyprowadzić z ewentualnego błędu!
Do tego trzeba jednak ustalić definicję "uniwersum".
Ja to rozumiem jako cykl utworów narracyjnych, które składają się na obraz alternatywnego, powstałego w wyobraźni twórców świata. Kluczowe jest to, że nie są one ułożone w porządku linearnym, tworząc przyczynowo-skutkowy cykl. Są raczej kłączem, czy "lasem o wielu ścieżkach". Znaczna część (lub wszystkie) utwory tworzące uniwersum mogą być odczytywane samodzielnie i "połapie się" w nich także odbiorca nieznający pozostałych elementów.
W efekcie po uniwersach krążą postacie, przedmioty, powracają miejsca, ale w jednych utworach grają rolę główną, a w innych są tylko tłem. Z zapomnianego epizodu z czasem może wyrodzić się cały nowy cykl.
I tak:
Do uniwersów nie włączam systemów mitologicznych (np. mitologii greckiej), bo ich spójność jest zwykle wynikiem późniejszych redakcji, a także utworów literackich pisanych na bazie szczątkowej wiedzy o przekazach ustnych.
Pierwszym wielkim uniwersum jakie znam jest więc dopiero "Komedia ludzka" Balzaca, której powieści i opowiadania idealnie wypełniają ww. definicję. Inne wielkie cykle powieściowe zbliżają się do tego ze względu na swoją rozległość, ale zwykle są jednak uporządkowane chronologicznie i nie posiadają tak charakterystycznych dla uniwersów "odnóg" (tak jest np. z "Trylogią" Sienkiewicza, która de facto jest ogromną powieścią o dziejach Wołodyjowskiego i Zagłoby).
Kultura masowa, przez swoją odcinkowość i powtarzalność zmierza ku powstawaniu uniwersów i na tym polu już ich trochę powstało. Takie "Uniwersum Star Wars" stało się jednak moim zdaniem dojrzałym uniwersum dość niedawno. Główna trylogia oraz nowa trylogia układały się w sumie w przyczynowo-skutkową sagę. Powieści i komiksów wielu fanów nie traktowało w sumie kanonicznie. "Gwiezdne wojny" były więc długo przypadkiem granicznym, do czasu "Łotra 1", który "oficjalnie" zamienił sagę w faktyczne uniwersum.
Nie wiem jak jest z "Conanem", ale podejrzewam, że można cykl Howarda porównać np. z cyklem o Jamesie Bondzie albo Philipie Marlowe, tzn. poszczególne ogniwa mają stałe motywy i garść stałych postaci, ale w sumie układają się w luźny cykl, przedstawiający losy głównego bohatera...
Znamiona uniwersum wyczerpuje z pewnością "Świat Dysku" Pratchetta. Oprócz tego do głowy przychodzi mi uniwersum Kaczogrodu Disneya.
Ale czy do czasu marketingowo zaplanowanych uniwersów filmowych, powstających licznie od czasu MCU, było to zjawisko powszechne? Nie mam pewności...