Nie podejmując próby tak dogłębnej analizy jak moi przedmówcy ("przedpostowcy"?) chciałbym zdecydowanie polecić wszystkim wahającym się lekturę "Gnata". Oczywiście, podchodząc do komiksu obsypanego tyloma nagrodami i teoretycznie pasującego do profilu moich ulubionych lektur, bałem się trochę, że zawyżam oczekiwania i się rozczaruję.
No więc nie. Nie czuję się rozczarowany. A do tego po zakończeniu lektury odkryłem, że mimowolnie bardzo chciałbym już następny tom, żeby dowiedzieć się, co było dalej - więc mam wyraźny dowód, że opowieść mi się podobała
Nie było tak, że ten komiks rzucił mnie na kolana, z których wstać do tej pory nie mogę. Nie było też tak, że czytając go, rżałem bez przerwy ze śmiechu, aż dopadły mnie skurcze. Natomiast mam poczucie, że przeczytałem bardzo dobrą, zręcznie napisaną i narysowaną historię, a w czasie lektury kilka razy szczerze głośno się zaśmiałem.
Podoba mi się sposób, w jaki Smith operuje kadrami i używa ich sekwencji jako środka wyrazu (np. seria ujęć bez słów na s. 22 obrazująca zagubienie Chwata - moim zdaniem znacznie lepszy zabieg niż jeden dymek z kwestią "Rety, zgubiłem się!"). Takie podejście premiuje niespieszną lekturę - plansza zyskuje, gdy poświęcimy jej kilka chwil, należycie się delektując, zamiast przelatywać ją po łebkach. Pamiętam, że właśnie gdy byłem młodszy, jakoś naturalniej mi to przychodziło.
Nie chcę tu spojlerować fabuły, więc napiszę tylko, że w pierwszym tomie trójka Gnatów - nasz główny bohater i głos rozsądku Kant Gnat, bogaty, chciwy i nerwowy Kant Gnat (taka krzyżówka Kaczora Donalda ze Sknerusem McKwaczem) oraz wyluzowany Chichot Gnat (coś jak Goofy) - wskutek machinacji Kanta zostaje wygnana z rodzinnego Gnatowa i trafia do zamieszkanej przez (zwyczajnie wyglądających) ludzi oraz różne inne zwierzaki i stwory Doliny.
Jak pisał Szczoch, dochodzi do zderzenia kreskówkowych Gnatów, pochodzących z w miarę rozwiniętego technologicznie miasta (mają banknoty, komiksy, cygara, kampanie wyborcze, elektrownie...), ze światem w klimatach średniowiecze-fantasy - co wychodzi naprawdę ciekawie. Gnatowie starają się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości (przy pomocy spotkanej przez Chwata młodej wieśniaczki Zadry i jej babci Ben) i znaleźć sposób na powrót do domu. Szybko jednak pojawiają się w tej kwestii rozliczne komplikacje.
W tle rozwija się szerszy wątek, związany ze szczurostworami nękającymi domostwa ludzi i tajemniczą zakapturzoną postacią, która stoi za ich działaniami i najwyraźniej jest bardzo zainteresowana nowymi przybyszami. Dowiadujemy się też ciekawych rzeczy z przeszłości Zadry, która może skrywać pewną tajemnicę...
Ktoś gdzieś pisał, że w kolejnych tomach "Gnat" skręci w stronę opowieści z większym rozmachem w klimacie "Władcy pierścieni". W takim razie pierwszy tom stanowiłby swego rodzaju zawiązanie akcji, która następnie będzie rozszerzać się i rozszerzać. Właśnie podobne uczucie miałem podczas lektury dzieła Tolkiena, kiedy po początkowej podróży do Bree, a potem do Rivendell skala wydarzeń znacznie się poszerzyła (no proszę, jaką paralelę wysnułem!
). Sprawia to, że z ciekawością oczekuję ciągu dalszego.
Pochwalę jeszcze jakość polskiego wydania. Tłumaczenie Jacka Drewnowskiego jest zrobione naprawdę starannie i widać, że włożono w nie dużo pracy i serca. Nie przeprowadzałem porównań z angielskim oryginałem, ale podczas lektury polskiej wersji nic mi nie zgrzytało, a wszystkie spolszczenia są bardzo zręczne. Językowo rzecz jest naprawdę śliczna. Wydanie także prezentuje wysoki poziom: solidna twarda oprawa z błyszczącymi partiami, papier dobrej jakości, znakomita polska czcionka i piękna mapa na wyklejce.
Zapewne gdybym miał koło 10 lat, uznałbym "Gnata" za dzieło wszech czasów, którą to opinię podtrzymałby następnie rozwijający się z biegiem lat sentyment (z tego względu namawiam usilnie, aby dzieło Smitha czytać i kupować pociechom w tym wieku! Mam silne przeczucie, że się spodoba!). Jednak nawet teraz jestem dla niego pełen podziwu i uważam go za jedną z najlepszych premier, jakie w tym roku przeczytałem.