Stawiam się, choć o jeden weekend później
Lone Sloane w 2/3 za mną. Przeczytałem dwie pierwsze części.
6 podróży LS - to takie wprowadzenie, sześć krótkich historyjek. Poznajemy bardziej głównego bohatera. Ale czyta się to nieźle, mimo, że to w zasadzie szorty. Najważniejsze, że jest bez zgrzytów językowych rodem z zaadoptowanego dzieła literackiego do komiksu, czyli z Salambo. Tam język (ze zrozumiałych względów) męczył.
Delirius natomiast jest już pełną opowieścią. Rozwiniętą. Scenariuszowo jest ok. Może bez ochów i achów, takie połączenie fantasy i s-f z domieszką psychodelii.
A ja tak naprawdę dopiero przed chwilą skończyłem pierwszego Lone Sloane'a. Był to jeden z tych niewielu komiksów, które wałkowałem bardzo długo, ponad 2 miesiące! (fakt, że nieuprawnienie wliczam w to dłuższy wyjazd wakacyjny, ale to szczegół). Nie znaczy to bynajmniej, że mnie ten komiks znudził. Inaczej, to być może taki typ komiksu, który należy czytać po kawałku, z dłuższymi odstępami czasowymi, bo przecież oryginalnie drukowany był w krótkich odcinkach (mówię o Sześciu podróżach). Wydaje mi się, że "dłuższe" spokojne podejście jest w tym przypadku o wiele lepsze niż połknięcie "na raz".
Na mnie, w odróżnieniu od przedmówcy, o wiele większe wrażenie robią właśnie te "szorty" niż "pełna opowieść" czyli Delirius. Choć, szczerze mówiąc, Sześć podróży znałem już o wiele wcześniej, i wówczas, za pierwszym razem, tak na mnie nie podziałały (być może wtedy zbyt szybko je "zaliczyłem"). Właśnie w Sześciu podróżach (bardziej niż w Deliriusie) mamy tę charakterystyczną typowo druilletowską kreskę i ten fajny, trochę fragmentaryczny sposób opowiadania. Nie znaczy to oczywiście, że pierwszy Delirius jest komiksem słabszym, nie! jest naprawdę bardzo dobry, natomiast Delirius 2 to już zupełnie inna para kaloszy.... ciężko mi o tym komiksie mówić coś rzeczowego, nie wkurzając się na te często jakby autosparodiowane twarze, niczym odbicia z gabinetu krzywych luster, albo na samą opowieść, która tu wydaje się od razu wskakiwać w wyjeżdżone tory schematu...
Ale nie wypada narzekać, to przecież ten sam Druillet, ale już nie w swoim najjaśniejszym okresie..... trzeba raczej kupować, czytać, dawać powody Wydawcy do szybkiego wydania reszty dzieł wielkiego Filipka!!