trawa

Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów  (Przeczytany 81642 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #180 dnia: Czerwiec 15, 2018, 10:17:30 am »
   Dzięki mkolek, ale trochę źle chyba sformułowałem pytanie w GC to widać chociażby Montoyę na okładce,  chodziło mi o nowsze DC w 52 nie widziałem zdaje się żadnej z tych postaci. W Rebirth raczej też ich nie ma.       No i widzisz laf., znowu zadziałało hehehe. Ja też uważam "Wojnę Domową" za jeden z najlepszych "nowożytnych" komiksów superbohaterskich. Oczywiście, wśród komiksów sensu "stricte" superbohaterskiego. Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś się zaczytuje Clowesem czy Crumbem a jedynym superhero jaki dotychczas przeczytał było "Weapon X" i Spiderman Niebieski to mógłby mu się komiks Millara nie spodobać, ale znając plusy i minusy gatunków to naprawdę wydaje się, że zasługuje na wysokie oceny. Co do odpowiedzi na pytanie parsoma, to chyba coś pomieszałeś. Parsom czepia się, że w GC Batman jest, a po twojej odpowiedzi można wnioskować, że Bazyl się czepiał że Batmana nie było.   Ja na "Fatale" się strasznie przejechałem, po opiniach z tego forum. Jestem wielbicielem kryminału noir, a i Lovecrafta zawsze bardzo lubiłem więc wydawało się, że ten tytuł jesty w 100% dla mnie a ten komiks wydał mi się strasznie czerstwy. Dwa pierwsze tomy kupiłem i tak jak szybko przeczytałem tak szybko się ich pozbyłem. "Zimowy Żołnierz" też mi się nie podobał, a "Velvet" które pożyczyłem od kolegi to nawet niezłe , ale zwykłe czytadełko stąd moja ostrożność co do komiksów Brubakera. Za to Catwoman była super, chociaż i tam były zgrzyty.
   
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 15, 2018, 10:40:24 am wysłana przez SkandalistaLarryFlynt »

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #181 dnia: Czerwiec 15, 2018, 10:52:02 am »
Co do odpowiedzi na pytanie parsoma, to chyba coś pomieszałeś. Parsom czepia się, że w GC Batman jest, a po twojej odpowiedzi można wnioskować, że Bazyl się czepiał że Batmana nie było.
Kurcze, chyba faktycznie masz rację. Przeczytałem sobie Bazylowe posty w wątku "Gotham Central" i chociaż nie ma bezpośredniej odpowiedzi na to "niezwykle intrygujące zagadnienie", to jednak można wywnioskować, że dla niego za mało było tam Batmana
kogo obchodzą przygody zwykłych policjantów i gadanie w kółko o Batmanie i jego jedynie epizodyczne się pojawianie? Komiks superhero czyta się dla superhero a nie dla losów trzecioligowych postaci.
A zapamiętałem to zupełnie inaczej.
Tak na marginesie to straszne bzdury ten człowiek wypisywał  :lol:

Ja na "Fatale" się strasznie przejechałem, po opiniach z tego forum. Jestem wielbicielem kryminału noir, a i Lovecrafta zawsze bardzo lubiłem więc wydawało się, że ten tytuł jesty w 100% dla mnie a ten komiks wydał mi się strasznie czerstwy. Dwa pierwsze tomy kupiłem i tak jak szybko przeczytałem tak szybko się ich pozbyłem.
No to może aż tak głupio nie zrobiłem, że ten komiks sobie odpuściłem.  :cool:

Velvet przeczytałem tylko pierwszy tom i również mnie nie zachwycił, dlatego też pozbyłem się go bez żalu i nie doczytałem całej serii. Natomiast potwierdzam, że Zimowy Żołnierz i Catwoman są w topce moich ulubionych komiksów. Z kolei najgorszy wytwór wyobraźni Brubakera to zdecydowanie Secret Avengers; takie typowe łubudu o niczym. Natomiast ciągle w moich planach zakupowych jest Mordercza geneza i jeśli Egmont pociągnie X-Men Brubakera to na pewno zdecyduję się na zakup całości.

Edit
Ciągle z utęsknieniem czekam też na Criminal

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #182 dnia: Czerwiec 15, 2018, 10:58:31 am »
A właśnie zapomniałem o Secret Avengers z WKKM, komiks o niczym, jeden z najsłabszych tytułów w kolekcji. Facet cieszy się sporą estymą na forum, ale ja jakoś "tego" nie widzę.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #183 dnia: Czerwiec 15, 2018, 11:37:42 am »
Facet cieszy się sporą estymą na forum, ale ja jakoś "tego" nie widzę.
No to żeby to ujrzeć, musisz przeczytać Gotham Central  :biggrin: . Chociaż też trzeba pamiętać, że pisał to we współpracy z Gregiem Rucką, który również dobrym scenarzystą jest.

Jak dla mnie Brubaker to taki typowy wyrobnik, ale muszę przyznać, że większość jego komiksów czytałem z dużą przyjemnością; zdarzają mu się świetne komiksy i serie (GC, Catwoman i Kapitan Ameryka), średniaki (Velvet) i totalne słabizny (Tajni Avengers). Pamiętam jeszcze, że ciekawy był jeden z zeszytów Samego Strachu, który pisał Brubaker - jedyna fajna rzecz w tym całym bladym i nijakim evencie.
W kolejce natomiast czeka mnie jeszcze lektura Zabij albo zgiń i zakup Fade out.

P.S. Prośba do moderatorów o przeniesienie ostatnich postów do wątku "Scenariusz: Ed Brubaker"

mkolek81

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #184 dnia: Czerwiec 15, 2018, 11:58:20 am »
Dzięki mkolek, ale trochę źle chyba sformułowałem pytanie w GC to widać chociażby Montoyę na okładce,  chodziło mi o nowsze DC w 52 nie widziałem zdaje się żadnej z tych postaci. W Rebirth raczej też ich nie ma.
To się zgubiłem bo myślałem, że pytasz o GC. Co do New 52 (bo o to pytasz a nie o 52) to Montoya debiutuje w nie wydanych u nas tomach Detective Comics. Bullock jest w stałej obsadzie drugoplanowej w seriach z Batmanem (proponuje zajrzeć np. do wydanego Gniewu). Gordon był nawet przez pewien czas nawet Batmanem, ale w porównaniu do pre-flashpointowego jest odmłodzony i nigdy nie poślubił Essen (ale chyba zachowano że mieli romans, nie jestem pewien a nie mam czasu teraz tego sprawdzić). Natomiast Kitch odpowiem jak poprzednio, nie ma go, albo ja go nie wyłapałem. Zresztą New52 uszczupliło znaczenie ekipę policyjną z charakterystycznych postaci (i pojawiają się tylko w sumie w Detective Comics).
No to żeby to ujrzeć, musisz przeczytać Gotham Central  :biggrin: . Chociaż też trzeba pamiętać, że pisał to we współpracy z Gregiem Rucką, który również dobrym scenarzystą jest.
Brubaker z Rucką podzielili się pisaniem tego tytułu. Brubaker pisał tzw. "nocną zmianę" a Rucka tzw. "dzienną zmianę" i to się odczuwa w scenariuszach. Tylko pierwszą historie pisali razem.
Natomiast nie zgodzę się że seria Velvet jest średnia. Być może tak to odczuwasz bo Brubaker przyzwyczaił cię do kryminału noir a tu masz komiks stylizowany na klimaty szpiegowskie w stylu Bonda, dokładnie tego pierwszego którego odtwarzał Sean Connery.

Nie będę bronił Tajny Avengers i Mrocznej Genezy, które są słabe, co nawet sam twórca przyznaje.
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 15, 2018, 12:12:24 pm wysłana przez mkolek81 »

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #185 dnia: Czerwiec 15, 2018, 12:34:48 pm »
Być może tak to odczuwasz bo Brubaker przyzwyczaił cię do kryminału noir a tu masz komiks stylizowany na klimaty szpiegowskie w stylu Bonda, dokładnie tego pierwszego którego odtwarzał Sean Connery.
Ale ja lubię, a wręcz uwielbiam stare Bondy (do momentu, kiedy serię "przejął" Brosnan; no może poza ostatnim filmem z Daltonem), tak samo jak Nicka Fury'ego Lee i Steranko, który stanowi niemalże kopię tych filmów. W Velvet coś mi nie zgrzytało i pomimo, że książki szpiegowskie (Ludlum, Forsyth) to mój ulubiony gatunek literacki, to jednak pierwszy tom Velvet mnie nie zaciekawił na tyle, żebym chciał sięgnąć po kontynuację.  :sad:

Offline parsom

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #186 dnia: Czerwiec 15, 2018, 12:37:05 pm »
Ponieważ GOTHAM CENTRAL TO NIE KOMIKS SUPERBOHATERSKI
Gdyby było jak piszesz, to byłoby fajnie. Ale to jest komiks superbohaterski, który udaje, że nie jest superbohaterski.
Głosuj na mój projekt Lego Ideas: http://link.do/56xyk

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #187 dnia: Czerwiec 15, 2018, 12:53:29 pm »
to jest komiks superbohaterski, który udaje, że nie jest superbohaterski.
Do pewnego stopnia można zgodzić się z tym stwierdzeniem. Lecz nawet jeśli wyjdziemy z tego założenia, to i tak nic nie zmieni, że odczuwałem ogromną przyjemność z lektury Gotham Central i takie udawanie braku SH w niczym mi nie przeszkadzało. :biggrin:

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #188 dnia: Czerwiec 16, 2018, 11:03:57 pm »
Co do Brubakera- jakiś czas temu w tym wątku pisałem , że kupiłem przypadkowo komiks jego autorstwa, także jeśli chodzi o rysunki, "A Complete Lowlife". Może przypomnę... Opowieść o beznadziejności codziennej egzystencji, dużo tam ze swojej młodości znalazłem ;) Rysunki mogą niektórych odstraszyć, ale nie mnie, bom twardy czytelnik :D . Jeśli gdzieś zobaczycie, warto kupić- choć to zupełnie inna brubakerszczyzna, niż dzisiejsza. Ale jak najbardziej warto!
Tu macie opis na gie-reads:
https://www.goodreads.com/book/show/106032.A_Complete_Lowlife


Laf- ja na Fatale dłuuugo po poznaniu KillOBKilled się zdecydowałem, także dla mnie to świeżynka ...i jak na razie robi większe wrażenie, niż  tamten komiks. Ale to wrażenia po pierwszej odsłonie, obaczym, jak dalej będzie.

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #189 dnia: Lipiec 12, 2018, 08:59:39 am »
Czerwiec kolejnym miesiącem odrabiania marvelozy na wakacje przerwa na "wyższą sztukę", ale póki co:

1. Najlepszy przeczytany:
   WKKM "Dr. Strange odrębna rzeczywistość". Jakoby jedna z najbardziej znanych klasycznych historii o Doktorze napisana przez Steve'a Engleharta i narysowana przez Franka Brunnera, nie mnie oceniać czy to prawda czy nie, ale jeżeli chodzi o sam komiks to jest lepiej niż dobrze. Historia zachowuje ciągłość, jednocześnie składa się z wyraźnie odrębnych segmentów, nie dziwi to zwłaszcza czytając przedmowę Marco Lupoi w której objaśnia on, że niniejszy album powstał na skutek nocnego wojażu obydwu autorów wraz ze Starlinem, Milgromem i Weissem po Manhattanie gdzie "Nowy Jork stał się ich muzą". Dyplomatycznie powiedziane, ale czytając tę historię z łatwością orientujemy się, że natchnienie sprowadziło na nich nie tylko samo miasto (dwustronicowa ilustracja z Avengers/Defenders w zamku to niewątpliwie jakaś forma autobiografii), historia jest cudownie pokręcona i odjechana, bez problemu dająca czytelnikowi posmakować tripu prosto z lat 70-tych. Obydwaj panowie wyciągają dziwaczne pomysły na postacie czy scenerie seriami niczym króliki z kapelusza (też jest i to dosyć spory) a nawet mają sukinsyny taki rozmach, że w pewnym momencie decydują się na wymazanie z uniwersum księgi genezis, jednocześnie cały czas trzymają nad wszystkim kontrolę, komiks ani razu nie zmienia się w nonsensowną feerię efektów i głupot tylko konsekwentnie zmierza od początku do końca. Talentowi Englehearta do snucia historii nie ustępuje wcale malarski nieznanego mi Brunnera, nie jest to poziom może szokująco fantastycznego Neala Adamsa, ale to co ukazuje się naszym oczom przy przewracaniu stron to zdecydowanie pierwsza liga. Frank znakomicie przelewa wizje Steve'a oraz trzech ojców chrzestnych tej historii na papier. Podsumowując, tym razem wydaje się, że to faktycznie dosyć typowy dla przygód Stephena Strange komiks, magia, obce wymiary, dziwne stwory ale wszystko razem wymieszane to w niezwykle smaczny koktajl. Dla miłośników największego maga Marvela oraz klasycznego komiksu rzecz obowiązkowa. Ocena 8/10.

2. Zaskoczenie na plus:
   SM "Herkules" - Greg Pak, Neil Edwards. Kolejny nieznany (przynajmniej mnie) z solowych przygód,  bohaterów, dotychczas miałem go za jakąś lamerską kopię Thora jak się okazuje całkowicie niesłusznie.Standardowo tom podzielony na dwie części, pierwsza jest kilkustronicowa historyjka o pierwszym spotkaniu Thora i Herkulesa będą ca wyraźnie częścią wydanych wcześniej fantastycznych Opowieści z Asgardu, także za te kilka stron 10/10. Daniem głównym jest 6-zeszytowa opowieść Bogowie Brooklynu, i ku memu zdziwieniu okazała się naprawdę dobra. Herc w przeciwieństwie do swojego boskiego "kuzyna" z Asgardu stoi mocno obiema nogami na ziemi, facet ma aparycję gwiazdy rocka połączonej z wrestlerem na dodatek wyraźnie lubi popić, pojeść i po...skubać słoneczniku co w połączeniu z naturalnym wstrętem do istot znęcającymi się nad słabszymi oraz szerokim spektrum ciosów w stylu "z bańki", "z kujawiaka" czy "z łokietka" przy nie nazbyt sztywnym trzymaniu się zasad walki honorowej czynią z niego bohatera, którego nie sposób natychmiast nie polubić. Akcja toczy się wartko i gładko Pak nie próbuje wymyślać koła na nowo dostajemy dosyć standardową pełną akcji opowieść o pozbawionym boskich mocy olimpijskim herosie próbującym ocalić Nowy Jork przed zmartwychwstaniem boga wojny Aresa. Może i jest standardowo i nieco przaśnie, może i intryga nie jest najmocniejszą stroną albumu ale autor umiejętnie pozszywał wszystkie elementy w całość są i bijatyki na supermoce i odrobina humoru i trochę scen "gadanych" dla odmiany a wszystko to okraszone sympatycznymi rysunkami Edwardsa, który wzorem swojego współpracownika nie sili się na artyzm, tylko wszystko rysuje prostą, czytelną dosyć typową dla superhero kreską jednocześnie starając się unikać plansz w których za całe tło robi plama jednego koloru za co chwała mu. W podsumowaniu, szukacie wyższej sztuki komiksowej i niemalże ezoterycznych doznań w czasie lektury? Zapukajcie do Kultury Gniewu. Szukacie przyjemnej komedii akcji w celu bezmózgiego odstresowania? Herkules może być całkiem niezłym wyborem 7/10.

3. Najgorszy przeczytany:
WKKM "Śmierć Wolverine'a" - Charles Soule, Steve McNiven. Nie jest to najgorszy komiks jaki przeczytałem w życiu, nie jest to nawet najgorszy przeczytany w tym roku, natomiast poległ na tak wielu polach że przeciętny to maksymalna ocena jaką mógłbym mu wystawić. Śmierć jednej z najbardziej znanych postaci Marvela w moim mniemaniu zasługuje na coś...nie wiem, może lepszego? Problemem tego komiksu tak naprawdę jest to, że jest durnowaty i właściwie nie wiadomo po co napisany. Założeniem jest to, że pozbawiony swoich zdolności regeneracyjnych Logan jest atakowany przez różnorakich złoczyńców, którzy są świadomi jego schorzenia i próbują zdobyć nagrodę za jego głowę. Wolvie próbuje się leczyć udaje się do Richardsa, ale ten nie ma pojęcia co mu dolega ale obiecuje że go wyleczy tylko potrzebuje czasu. Logan czasu oczywiście nie ma (tak na zdrowy rozum nie wiadomo z jakiego powodu) i rusza na poszukiwanie człowieka, który wyznaczył nagrodę. Jako, że cała historia to 4 zeszyty to trafia za pierwszym razem i po raczej żenująco głupiej części dziejącej się w Madripoorze udaje się prosto do bazy głównego badassa. A tym okazuje się...o kur...de powiedziałem w momencie, to poważnie jest ON? Naprawdę to ON? Dotychczas sądziłem raczej, że to postać jednorazowego użytku, ale jak widać pomyliłem się srogo. Co jeszcze śmieszniejsze poluje on na Wolverine'a z racji tego, że potrzebuje jego talentu do regeneracji, aby stworzyć armię bezmyślnych żołnierzy aby zapanować nad światem (jakże oryginalne). Najpodlejsi siepacze wiedzą, że Wolvie już tę zdolność utracił z wyjątkiem głównego zleceniodawcy - facet chyba nie używa google i nie sprawdza poczty. Brawo panie Soule. W każdym razie akcja długo nie trwa, ciach-prach i po bólu pada jeden, pada drugi, Logan ostatkiem sił wydostaje się na zewnątrz po czym spoglądając (chyba) na wschodzące słońce umiera. Koniec. Widać, że autor miał jakiś tam pomysł na ten komiks. Osadzenie historii całkowicie na uboczu marvelowskiego świata i przedstawienie śmierci najtwardszego marvelowskiego wojownika jako dosyć intymnej, mało znaczącej i takiej mocno "po cichu" ma pewien urok, natomiast jest to zrobione niechlujnie i po łebkach, miejscami ocierając się o nonsens. Rosomak wycina bez litości zwykłych najemników za to pobocznych bossów bez których świat byłby o wiele lepszym miejscem puszcza wolno, Bóg wie z jakiego powodu. Może lepsza byłaby koncepcja standardowego, bez zbędnych udziwnień napisanego "kina" zemsty? Wolvie umiera i wyrusza wyrównać rachunki ze starymi wrogami? Co do rysunków nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, McNiven w swojej klasie radzi sobie naprawdę bardzo dobrze a kilka plansz jest wręcz znakomitych. Wisienką na torcie jest posłowie od autorów, czytając Soule'a odniosłem wrażenie, że facet tą historię w pierwszej rundzie powalił Alana Moore i jego "Strażników". Rysownik i inker są nieco skromniejsi. Jednym słowem, da się przeczytać ale gdyby nie to, że to ŚMIERĆ WOLVERINE to powiedziałbym że szkoda pieniędzy (i tak szkoda jak kto ma możliwość pożyczyć niech to zrobi) ocena 4/10

4. Zaskoczenie na minus:
  SM "Thor" - Michael Avon Oeming, Daniel Berman Andrea di Vito. Muszę przyznać, że opowieść o Ragnaroku jest jednym z moich ulubionych mitów, także czytając na okładce Thor kontra Ragnarok pomyślałem "fiu, fiu będzie się działo" no i otóż nie do końca. Spodziewałem się mocno epickiego komiksu, prawdziwego eposu godnego aby przedstawić Gotterdamerung, wizje ścierających się armii i herosów gromiących jedną ręką całe wraże zastępy a autorzy z niewiadomo jakiego powodu oszczędzili czytelnikowi tych obrazów i o większości wydarzeń dowiadujemy się z opowiadań tych co przeżyli. Początkiem historii jest Loki zdobywający formę w której odlano Mjolnir (młoty odlewano w formach??? Ktoś się orientuje???) i zaczyna seryjną produkcję jego podróbek w które uzbraja wszelkie siły opozycyjne w stosunku do Asgardu po czym wyrusza wziąć siłą to co jakoby mu się należy. Ok więc jedziemy z tym koksem, obracamy kolejne strony i dowiadujemy się, że Heimdall nie żyje a armia wroga już hula po Asgardzie. Co nie ma sceny śmierci boskiego obserwatora i walenia się Bifrostu pod stopami Lodowych Olbrzymów czyli zdaje się jednej z najważniejszych scen? No bez jaj, z drugiej strony jeżeli Heimdall miałby mieć twarz Idrisa Elby to może nawet i lepiej myślę. Jedziemy dalej Thor udaje się do Midgardu po pomoc wiernych druchów Capa i Iron Mana po czym cała trójka wraca aby zetrzeć się bezpośrednio z armią Lokiego, tylko że nie spotykają żadnej armii a samego dowódcę w towarzystwie olbrzymia, trolla i jakiegoś zabiedzonego wilkołaka, który podobno jest Fenrisem. Oczywiście dają im wciry po czym wracają do Gladsheim, tylko po tym aby odnaleźć zwłoki Baldura. Ja wiem, że bóstwo to w Marvelu zostało sprowadzone do roli popychadła Odyna, ale jednej z najważniejszych osób (o ile nie najważniejszej) w całym panteonie należałoby się chyba coś więcej. Dalej oglądamy trupa Widara, który z boga zemsty i gościa który zabił Fenrisa przez oderwanie mu szczęki został przekwalifikowany na chłopo-robotnika oraz śmierć Wojów Dwóch z Trzech (tym razem na szczęście autorzy dali nam mniej więcej zobaczyć te sceny). Oczekiwanych scen ostatecznej rzezi dalej znaleźć nie mogę za to Thor z gromadą uchodźców i ocalałych włóczy się to tu to tam po zniszczonej wojną (której nie widać) krainie, po czym Thor postanawia się udać do Studni Urd aby odnaleźć tam mądrość i gdzie dowiemy się o co chodzi w całej intrydze. Thor wraca na powrót do Asgardu i w końcu, nareszcie, o losie się doczekałem!!!!! Jest Surtur, są maszerujące olbrzymy, Naglfar z trupich paznokci, demony i trolle, Walkirie, Einherjerowie i inne cuda i wianki biorą się w końcu do krwawej roboty. Na całych 3 stronach. Po czym obejrzymy rozwiązanie akcji w korzeniach Yggdrasila. Fenris pożre słońce, kurtyna zapada. The End. I żebym został zrozumiany, to naprawdę porządny komiks nieznani mi Oeming i Berman to widać całkiem utalentowani scenarzyści w ani jednym momencie się nie nudziłem a zakończenie jest naprawdę dobre na dodatek odpowiadający za część graficzną di Vito jest wyraźnie w formie, rysunki są naprawdę bardzo fajne, projekty istot całkiem ciekawe (z wyjątkiem nieszczęsnego Wilka i Tanngnjostra oraz Tanngrísnira które wyraźnie mają kły oraz wilcze pyski - tu się pośmiałem) a już wizja korzeni świata jest więcej niż bardzo udana (aczkolwiek kolory trochę nadto komputerem capią). Tylko jak na historię o końcu świata wojowniczych bogów zbyt mało tam wojny, powinno być to jak na mój gust wszystko jakieś takie bardziej, więcej fajerwerków dodać by się przydało. Miało być mniej koniec końców, ale ocenę podwyższam ,bo to w sumie przyjemna lektura 7/10.
« Ostatnia zmiana: Lipiec 12, 2018, 09:41:41 am wysłana przez SkandalistaLarryFlynt »

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #190 dnia: Lipiec 12, 2018, 11:04:57 am »
Jak zwykle się spóźniam z podsumowaniem, wróciłem z wakacji i spadła na mnie masa czekających na załatwienie spraw- dopiero dziś zajrzałem na GK...a tu jakieś niepokojące wieści...no, ale najpierw trza zająć się ubiegłym miesiącem.


Czerwiec miesiącem kupowania  8)

Wybrałem się na parę dni z rodziną do Londynu i jestem z tego naprawdę bardzo zadowolony- mniej z rodziny, bardziej z zakupionych pozycji.  Te moje zachwyty spowodowane są głównie półkami z przecenionymi komiksami w Forbidden Planet, ale nie tylko. Wizyty w MegaCityComics i Orbital także wywołały silne przeżycia ;)

Przeczytałem w ubiegłym miesiącu zaledwie 12 komiksów, za to zakupiłem 55 nowych...no bo jak nie kupować, kiedy w ręce pchają się McKeever, Brubaker czy Morrison za śmieszne piniąchy?

Najlepsza przeczytana rzecz- seria ,,Fatale", choć pozostało pewne uczucie niedosytu. Z drugiej strony dużo to lepsze niż przesyt .
Bardzo silnie przemówił też do mnie Gipi ze swoim ,,S.". Naprawdę warto było sięgnąć po ten tytuł. Podobał mi się sposób radzenia sobie z żalem po stracie [że użyję psychologiczno-terapeutycznego żargonu]
Co ciekawe, nieco później przeczytałem świetną powieść Chabona, ,,Poświata", która zajmowała się dośc podobnym problemem. Także psychologia w komiksie i prozie towarzyszyła mi przez dobrych parę dni :)

Najgorszy przeczytany komiks- nadal nie udało mi się dokończyć ,,Żywicieli" [X-Files v2], co widomym jest znakiem, że z tym komiksem mi zdecydowanie nie po drodze.
Z rzeczy przeczytanych- ,,Maintenance: Fighting Occupants of Interstellar Craft!". To trzecia część cyklu. Ot, taka błahostka, fajne rysunki i tyle. Być może inni czytelnicy docenią humor historii, ale mnie Massey i Rodriguez swoim komiksem nie zachwycili. Mam kolejny raz nauczkę, żeby z większym krytycyzmem podchodzić do recenzji w necie.

Najlepszy zakupiony - trudno mi wybrać konkretny tytuł, ogromna większość nabytków jeszcze czeka na lekturę. Jakoś szczególnie cieszę się z kolejnych czterech zeszytów "House of Secrets" Kristiansena i Seagle. Jednocześnie żałuję, że nie zdecydowałem się na zakup kompletu zeszytów, który znalazłem w Londynie- cóż, to był już koniec pobytu, portfel pusty, miejsca w walizce brak, swoje zrobiła też świadomość, że część cyklu już mam.
A poza tym- dawno nie pamiętam takiej frajdy z kupowania komiksów, jaką czułem w czerwcu.

Najgorszy zakupiony- także i tu niespecjalnie mogę coś wskazać.  Choć może...Żonie kupiłem "Fables- SuperTeam", a niespecjalnie podoba mi się ten tom cyklu Willinghama. Ale w końcu nie ja mam go ponownie czytać.

Zaskoczenie na minus- ,,X-Men: Dni minionej przyszłości".
Historia- niestety- się powtarza. Następny słynny tom, klasyka komiksu , arcydzieło itp, itd, który nie wzbudził we mnie przesadnych zachwytów. Zacząłem się zastanawiać, czy ja w ogóle mam jakiś komiks Byrne'a, który mi się naprawdę podobał...
Na domiar złego panienka Pryde budzi we mnie wyłącznie irytację i niechęć :)

Zaskoczenie na plus- ceny komiksów zakupionych w Anglii, zwłaszcza oferty wyprzedażowej  :D Zazdroszczę Brytolom , choć to nieładnie...przy takiej ofercie w przeciągu paru miesięcy skompletowałbym sporą, ciekawą bilblioteczkę. Jak tu nie zazdrościć, jeśli w cenie wody mineralnej mogę kupić np któryś TPB morrisonowskiego "Checkmate" albo "Batman/Houdini" czy "Criminal" za pieniądze, które nie starczyłyby na kanapkę w Tesco? No żyć, nie umierać.

Pozdrawiam i lecę czytać, o co chodzi z tym końcem forum...zmroziła mnie ta wiadomość.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #191 dnia: Lipiec 12, 2018, 11:32:11 am »
Panowie, dzięki za podsumowania. Ja w tym miesiącu się wstrzymam, bo nawał pracy mam w pracy. Pod koniec sierpnia podsumuję oba miesiąca (zresztą tak zrobiłem też w zeszłym roku :smile: ). A będę miał zagwozdkę, bo na tapetę poszły Bendisowy Daredevil i Ennisowy Punisher.


@LD - gratulacje za zakupy.

@Skandalista - zakupiłem polecany przez Ciebie Skalp, teraz Twoja kolej na Alias lub Gotham Central  :smile:

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #192 dnia: Lipiec 12, 2018, 11:53:40 am »
Aaaaa w tym miesiącu miałem uzupełniać cały Egmont z listy jednak wyrzuciłem  kilka pozycji i dorzuciłem i Alias i Gotham Central naraz po 4 tomy, budżet przeznaczony na urlop uszczuplał ponad miarę więc będę musiał skubnąć nieco z oszczędności, także w sierpniu raczej nici z zakupów. Panie Kołodziejczak jakby co to dodruki małe we wrześniu :D Ja byłem grzeczny cały rok, nie narzekam na przesunięcie jednej strony na 400 ani na to, że komiks za 40 złotych nie jest wydany jak ten za 150.

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #193 dnia: Sierpień 09, 2018, 03:57:01 pm »
Kłaniam się.
Dziwny był lipiec, oj dziwny. Plażowanie nie sprzyja komiksowaniu, zakupy też miałem utrudnione, ech...żyzń.
Pierwsze dni miesiąca to jeszcze londyńskie zakupy, ale potem przybyło bardzo niewiele- raptem 6 komiksów. Przeczytałem też mało - w lipcu zajmowały mnie głównie  powieści i literatura faktu. Komiksów było osiem. Aż wstyd :)
No to cyk...

1-Najlepszy komiks zakupiony-
No tak.... wahałem się, czy polska edycja pierwszej księgi Northlanders, czy kolejna edycja gaimanowskich "Pań łaskawych". To był pierwszy zakupiony przeze mnie tpb Sandmana, wcześniej miałem tylko kilka zeszytówek i  "Kindly Ones" zawsze pozostanie mi w pamięci jako uczta czytelnicza- no i te rysunki Hempela, rewelacja. Ale właśnie- ponieważ kupuję to po raz kolejny, a i  opowieści anglosaskie Wooda już znałem... tytuł gołs tu "The Spirit" vol2 , sygnowany nazwiskiem D.Cooke'a, choć najlepsza opowieść w zbiorze jest autorstwa Kyle'a Bakera.
Świetna lektura, wielce klimatyczna, pełna humoru, widać także, że autorzy znakomicie bawią się tworząc historie oparte w sumie na jednym , klasycznym schemacie. Niestety, nie znam oryginalnego. eisnerowskiego komiksu, to trzeba będzie nadrobić.

2-Najlepszy komiks przeczytany - "Manifest Destiny- vol1: Flora & Fauna"
Oj, mam nadzieję, że NSC zainteresują się tą serią Image, jest po prostu dobra. Podczas lektury non stop nachodziły mnie myśli o znacznym podobieństwie do "Terroru" D.Simmonsa. Mamy i historyczną wyprawę, i ekipę odkrywców, w skład której wchodzą także podejrzane indywidua, są też nadprzyrodzone stworzenia...a wszystko to składa się na znakomitą opowieść podróżniczą z nutką tajemniczości i całkiem sporym ładunkiem grozy. Świetny tomik, polecam robotę Dingessa i Robertsa- choć ten z paroma kadrami nie do końca moim zdaniem sobie poradził.

3-najgorszy komiks zakupiony- niespecjalnie podobał mi się Bendis i jego "Naprzód Avengers!". Ale wstęp do tomu  w zasadzie wyjaśnia, dlaczego nie jest to komiks dla mnie. No i Bagley...nie mam pewności, ale zachorzał chłop chyba na polchozę. Jeśli chodzi o sprzęt i wybuchy- jest świetny, ale rysowanie ludzi -zwłaszcza twarzy- wychodzi mu gorzej.
Na szczęście dużo tu wybuchów :)

4-najgorszy komiks przeczytany
"Staruszek Anderson". O, święty Tadeuszu Judo...
Nazwiska twórców przemilczę. Z miejsca sprezentowałem to arcydzieło  bibliotece. Rysunki są straszliwe, a sama opowieść mnie raczej nie poruszyła, bo czytałem podobnych [acz na dużo lepszym poziomie] sporo. Wtórne, nudne, źle narysowane.

5-najwieksze zaskoczenie - na plus i  na minus zarazem...''Kwintesencja" Janusza i Gawronkiewicza. Kupione za znikomą sumę i cieszy oko, ale po przekartkowaniu wydaje mi się, że mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią.

Niby mało komiksów, a rozpisałem się, że strach :D
Tyle ode mnie, do następnego.
« Ostatnia zmiana: Sierpień 09, 2018, 04:06:04 pm wysłana przez LordDisneyland »

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #194 dnia: Sierpień 11, 2018, 10:29:50 am »
  Lipiec miesiąc urlopowy, sporo wolnego więc udało się nieco zaległości nadrobić. Jak obiecałem żadnych kalesoniarzy. Nie przedłużając:


1. Najlepszy:
    "Torpedo 1936" Enrique Abuli, Jordi Bernet. Cóż mogę powiedzieć z uwagi, że bardzo lubię takie gangsterskie klimaty i czytając bardzo pozytywne opinie na forum miałem bardzo wysokie wymagania co do tego tytułu i cóż, rzeczywistość przerosła moje oczekiwania, komiks jest wprost re-we-la-cyj-ny. Ukazane mamy w nim perypetie włoskiego płatnego mordercy Luki Torelli aka Torpedo i jego wiernego pomagiera Rascala o podejrzanie polskim nazwisku. Czytając różnorakie recenzje spodziewałem się przygód cynicznego twardziela o głęboko skrywanym złotym sercu i nienaruszalnym "janosikowym" kodeksie moralnym , ale nic z tego Torelli wyznaje jedną wyraźną zasadę kto go wkurzy musi zginąć i nawet jeżeli zdarzają mu się jakieś szlachetniejsze uczynki to mamy wrażenie, że wszystko to zależne jest raczej od przypadku lub kaprysu protagonisty a tak na co dzień mamy do czynienia z socjopatycznym mordercą, nałogowym oszustem i seryjnym gwałcicielem, któremu jednak w jakiś przedziwny sposób trudno nie kibicować. Pomaga temu z pewnością olbrzymia dawka bardzo czarnego humoru (podczas lektury zaśmiałem się z kilkanaście razy na głos a to mi się bardzo rzadko zdarza przy filmach lub książkach) rozjaśniająca nieco ten w gruncie rzeczy ponury i smutny klimat ulicznego przedwojennego Nowego Jorku. Co do samego pochodzenia gatunkowego nie jest to jak tu jest powtórzone na forum a nawet co sam wydawca napisał powieść w klimacie noir a komiks zdecydowanie nawiązujący do tradycji międzywojennego kina gangsterskiego i pulpowych powieści z gatunku odwróconego "hard-boiled". Wczuciu się w groszowe powieści pomaga struktura albumu, na który składa się ponad 60 krótkich historyjek zajmujących od kilku do kilkunastu stron i raczej niepowiązanych ze sobą i wyraźnie skaczących w czasie, chociaż kilka postaci i wątków będzie powracać kilkukrotnie. Mi to osobiście jako wielkiemu miłośnikowi form krótkich niezwykle odpowiada a na dodatek pozwala czytelnikowi poznać całą gamę barwnych postaci i miejsc, a czego tam nie ma, Abouli sięgnął do absolutnie wszelakich korzeni i klisz gatunkowych, także na planszach zobaczymy uczciwych gliniarzy i skorumpowanych gliniarzy, femme fatales i uliczne dziwki, ćpunów, dilerów, mafiozów,  żydowskich paserów i czarnych muzyków jazzowych, transwestytów, kochających inaczej,karcianych szulerów i skompromitowanych polityków, ulicznych cwaniaków i ulicznych przygłupów, hazardzistów, naciągaczy, łazików, rekieterów i całą resztę szumowiny którą sprawiedliwie i po równo niczym starotestamentowy Jahwe będą dziurawić ze swoich tommygunów nasi dwaj bohaterowie. Poziom przemocy jest bardzo wysoki tak samo jak i poziom nasycenia seksem, Bernet radzi sobie świetnie zarówno z jednym jak i z drugim a lekko cartoonowe plansze w czerni i bieli naprawdę cieszą oko. Łyżka dziegciu w beczce miodu? Kilka scen podpadających pod dziecięcą pornografię, rozumiem że to miało dodać realizmu i pokazać "jak było wtedy", ale jak dla mnie niepotrzebnie zupełnie. Jakość wydania przez NSC, bardzo dobra, wynalazłem zdaje się jeden błąd ortograficzny, ale jak na te 700 stron to naprawdę niezły wynik. Na rzut oka ignoranta tłumaczenie (nie znam oryginału), najwyższej jakości gry słowne niezwykle udane a niektóre teksty i bon-moty sprawiają, że można zlecieć z krzesła, olbrzymi plus dla tłumacza (skądinąd "Qby" z SM zdaje się). Na koniec komiks miałem włożony w zamówienie w gildii, ale kupiłem go bezpośrednio w sklepie NSC podczas tej jednodniowej promocji - 50% a za "zaoszczędzone" pieniądze kupiłem screamowego Predatora, ergo wydałem na niego jedyne 75 złotych, ale po przeczytaniu stwierdziłem, że nawet jakbym wydał na niego pełne okładkowe 149 złotych to nie czułbym się pokrzywdzony. Także jeżeli lubisz Tarantino i Coenów, twórczość Paula Caina oraz  filmy z Cagneyem to "musisz mieć" to zbyt mało powiedziane. Póki co najlepszy komiks jaki przeczytałem w tym roku. Ocena 9+/10.

  Drugi najlepszy:
 "Sokrates półpies" Joann Sfar, Chritophe Blain. zawsze ciekawy byłem zwłaszcza po obejrzeniu animacji Kot Rabina komiksów wielce cenionego zdaje się Sfara, ale jakoś tak nigdy nie było sposobności do czasu ostatniej wyprzedaży WK na gildii, na której kupiłem rzeczony album za całych jedenaście złotych. W każdym razie popularnym słowem ostatnio jest słowo "dekonstrukcja". Moore dekonstruuje mit superbohaterski, Ellroy dekonstuuje czarny kryminał, Gra o Tron dekonstruuje fantasy, Sławomir dekonstruuje disco-polo a Sfar dekonstruuje...no cóż greckie mity. Bohaterem znanym z tytułu jest Sokrates pies towarzyszący swojemu panu Heraklesowi. Herakles jest synem Zeusa czyli pół bogiem a Sokrates synem psa Zeusa czyli półpsem jak sam twierdzi, a w drugiej połowie jest filozofem z zamiłowania, na szczęście jest psem gadającym, także bez problemu może się podzielić z postaciami drugoplanowymi i czytelnikiem wynikami swojego filozofowania. A ma po temu wiele okazji, Sfar mieli w swoim komiksie tematy kontaktów damsko-męskich, religii, duchowości i ogólnej kondycji człowieka z wielką wprawą i zależnie od wieku i doświadczeń czytelnika albo znajdziemy tam jakieś wielkie nieodkryte mądrości albo nic nowego nie ujrzymy i nawet jeżeli uznamy, że przeczytaliśmy wyłącznie banialuki i znane każdemu truizmy to podane są tak umiejętnie, odpowiednio doprawione dowcipem i ironią, że mamy ochotę cały czas na więcej. Album podzielony jest na trzy księgi, w każdej z nich obserwujemy Sokratesa starającego się "uczłowieczyć" swojego pana, w każdej osią fabuły jest inna postać znana z mitologii i w każdej nieustannie zobaczyć możemy prawdziwą orgię seksu i mordu oraz oczywiście filozofii uprawianej przez nieszczęsnego psa, którego wysiłki uczynienia z Heraklesa odpowiedzialnego, świadomego i przede wszystkim przydatnego społeczeństwu obywatela, regularnie spalają na panewce. Rysunki Blaina to dla mnie 11/10, kreskówkowy styl idealnie pasuje do bajkowo-mitologicznego klimatu a pocieszna mordka Sokratesa przyprawia o nieustanny uśmiech. Wielkie brawa dla kobiet rysowanych przez artystę są naprawdę bardzo "kobiece" jak na mój gust, przyjemnie się na nie patrzy, zdecydowanie dla mnie jedna z najmocniejszych stron tego komiksu. Autorzy bardzo przewrotnie podchodzą do tematu mitów, bawią się z czytelnikiem znającym klasyczne wersje tych historii, niejednokrotnie przewracając stronę łapałem się na mówieniu do samego siebie "coooo? no bez jaj" i śmiałem się z absurdalności (a czasem wbrew pierwszemu wrażeniu wręcz przeciwnie) różnorakich pomysłów. Jakość wydania przez Wydawnictwo Komiksowe bardzo wysoka, spory format, solidne wykonane, żadnych błędów ortograficznych, interpunkcyjnych czy nielogicznie złożonych zdań, aż mi głupio że tak dobrą pozycję kupiłem za 11 złotych. Podsumowując jest dowcipnie, kontrowersyjnie, pieprznie i niegłupio, polecam. Ocena 8+/10.


2. Zaskoczenie na plus:

   "Stwórca" Scott McCloud. Powinien wylądować w punkcie powyżej, miałem gdzieś kiedyś przez chwilę ten komiks na liście zakupowej, ale przeglądając przykładowe grafiki w internecie stwierdziłem "bleeee absolutnie nie dla mnie" (nie trawię mangi) i wyrzuciłem go jak sądziłem wtedy ostatecznie z rzeczonej listy. W każdym razie kompletując ostatnie zamówienie na gildii w czasie ostatniej wyprzedaży z racji ceny osiągającej wartość dwóch lepszych piw w knajpie ostatecznie postanowiłem dorzucić go do koszyka i absolutnie nie żałuję.  Historia tyczy się Davida Smitha jeszcze młodego, ale już pukającego do bram średniego wieku, który gdzieś kiedyś przez chwilę miał szansę zostać bożyszczem tłumów, ale ta chwila dawno minęła (powody są podane gdzieś pomiędzy), a teraz pozostało mu już tylko narzekanie na swój los, zaglądanie do kieliszka i czekanie na kolejną szansę która nigdy nie nadejdzie. Ale jak to czasem bywa zgodnie ze starą zasadą nigdy nie mów nigdy, David spotyka na swojej drodze personifikację Śmierci, która oferuje mu układ możliwość wyrzeźbienia czego się pragnie w jakimkolwiek materiale pod warunkiem tego, że dalsze życie bohatera będzie trwało 200 dni i ani dnia dłużej. Decyzja bohatera jest wiadoma inaczej komiks zamiast na pięćsetnej stronie skończyłby się na dwudziestej, w każdym razie można się domyśleć, że skutki tej decyzji nie będą łatwe do przetrawienia. Nasz bohater kompletna noga w dziedzinie stosunków kobieta-mężczyzna poznaje dziewczynę swoich (i nie tylko) marzeń, co jak można się domyślić komplikuje już i tak skomplikowaną sytuację. Streszczać fabuły nie ma sensu, ale autor tyka się wielu różnych naprawdę ciekawych tematów, o sztuce jako sztuce, o pasjach artystycznych i tym co je odróżnia od zwykłego szukania sławy i poklasku, o tym na ile sztuka jest wymienna na pieniądze a na ile pieniądze są wymienne na szczęście o dążeniu do nieśmiertelności, o miłości i wielu innych rzeczach. Przyjrzymy się środowisku nowojorskiej bohemy artystycznej a także reakcjom zwykłych ludzi na wyższą sztukę (?). Niektórym może przeszkadzać, że autor posługuje się stereotypowymi postaciami wszelkiej maści dziwaków i zgranymi motywami, ale jak na mnie ani razu nie przekracza granicy kiczu czy banału, żonglując kilkoma literackimi gatunkami od obyczajowego dramatu poprzez miejskie fantasy aż po komedię romantyczną. Od strony graficznej jak wcześniej wspomniałem z początku kręciłem nosem, ale bardzo szybko McCloud jako grafik mnie do swojego stylu przekonał, twarze są ekspresyjne nie ma problemu stwierdzić jaki kto ma teraz nastrój a już tła to prawdziwe arcydzieła, bogate w szczegóły, zwłaszcza sugestywne obrazy ulic NY, ciekawe operowanie światłocieniem oraz niebieskościami i szarościami, naprawdę fajna robota. Ładne wydanie przez WK w dosyć niespotykanym kieszonkowym formacie, co ciekawe to już 4 z 5 pozycji Wydawnictwa Komiksowego jakie czytałem, którą oceniam bardzo wysoko, chyba powinienem mocno zwrócić uwagę na ich komiksy. Ergo słodko-gorzka opowieść o ważnych dla człowieka rzeczach, nie nudząca, nie nadęta i bez wciskania tanich morałów, rewelacyjna praca autora, gdyby nie Torpedo byłaby żółta koszulka lidera. Ocena 9/10.

   Drugie zaskoczenie:
  "James Bond 07 - Warg" Warren Ellis, Jason Masters. Nie jestem może największym fanem Jamesa Bonda na świecie, ale kolekcja wszystkich filmów na Bluray oraz powieści Fleminga nakazywałaby powiedzieć że i nie najmniejszym, tak więc czy pozostało mi coś innego jak zapoznać się z komiksową wersją jego przygód? No nie, toteż sięgnąłem po komiks w wydaniu NSC nie spodziewając się żadnych cudów i zgodnie z oczekiwaniami wcale ich nie otrzymałem, ale przyzwoitą sensacyjną historyjkę już tak. Ellis sięga po klasyczne elementy bondowskiego świata, początek stanowi akcja nie wiążąca się z główną linią fabularną, wrogiem jest szalony naukowiec-milioner, agent popija sporo alkoholu (co prawda nie martini wstrząśnięte nie zmieszane, ale oryginalnie też tego nie pijał) słowem klasycznie niemalże, z jednym wyjątkiem nie ma po drodze żadnego romansu (oby to nie była jakaś próba "uwspółcześnienia" postaci), cieszy niezmiernie dosyć bliskie mocno flemingowskie podejście autora do Bonda, nie otrzymujemy kolejnej filmowej wariacji na temat agenta tylko postać mocno zbliżoną do oryginału, faceta jowialnego i sympatycznego wobec przyjaciół i znajomych oraz bezwzględnego i wyrachowanego zabójcy swoich przeciwników przy czym trudno stwierdzić, która z tych twarzy jest prawdziwa a która tylko maską, najbardziej przypominając pod względem charakteru Bonda wykreowanego przez Daniela Craiga (który z kolei z facjaty najbardziej przypomina siepacza KGB). Graficznie jest średnio ani źle ani dobrze, Masters ma czasem problem z uchwyceniem postaci w ruchu a czasem potrafi dać naprawdę udane plansze. Po raz kolejny cieszy klasyczny wizerunek 007, jako przystojniaka w stylu Bruce Waynea z blizną na twarzy, nieco młodszego z wyglądu niż oryginał. Ten komiks na dobrą sprawę ma jedną chociaż poważną wadę. Jest po prostu za krótki, zbyt skompresowany elementy szpiegowskie wyraźnie są poświęcone na rzecz akcji w celu ściśnięcia historii do paru zeszytów, na czym cierpi trochę historia sprowadzona nieco do akcji w stylu idzie sobie Bond ulicą a tu nagle jeb zza winkla w ryj dostaje. Także podsumowując spodziewałem się średniaka a dostałem niezłego sensacyjniaka z szacunkiem podchodzącego do legendy. A najbardziej cieszy jakże jamesbondowski napis na końcu "James Bond powróci w...Eidolon". Naciągane ale jednak 7/10.


3. Najgorszy przeczytany:
    "Oczy Kota" - Jodorowsky, Moebius. Nie wydaje mi się aby słowo "przeczytany" było tu odpowiednie. Zapewne nawet nie powinienem osadzać tutaj tej pozycji, ale po prostu poczułem się tym tytułem strollowany. Komiks składa się z kilkudziesięciu plansz z których co druga jest identyczna i przedstawia postać stojącą na tle okna a druga połowa składa się na historyjkę kota i orła w nieokreślonym postapokaliptycznym mieście z zakończeniem, które być może w/g autorów miało być zaskakujące i szokujące a które dla mnie nie było ani takie, ani takie. Komiks został stworzony jako darmowy i może gdybym dostał go za darmo to inaczej bym na niego patrzał, ale jako na produkt na który wydałem ciężko zarobione pieniądze to jestem bardziej niż niezadowolony, swoją drogą to dosyć ciekawy temat poruszony zresztą w wyżej opisanym "Stwórcy" ile pieniędzy jest potrzebne aby chłam stał się sztuką i na odwrót sztuka chłamem. Graficznie perełka jak to z reguły w przypadku Girauda, dzięki czemu przeglądnięcie albumu zajęło mi jakieś 10 minut a nie 2 jak by było w przypadku średniej klasy rysownika. Jakość wydania przez Bum Projekt bardzo zadowalająca, chociaż podobno format nieco zmniejszony w stosunku do oryginału. Nie wiem, może źle podszedłem do tematu? Próbowałem oglądać to bez jakichkolwiek prób interpretacji czy doszukiwania się sensu, podobnie jak w przypadku oglądania "no. 5", tyle że o ile w przypadku obrazu Pollocka wydaje mi się ono w przedziwny sposób fascynujące i magnetyczne o tyle w przypadku tego komiksu absolutnie nic nie odczułem. Widocznie nie dla mnie ezoteryczno-oniryczne doznania, których jakoby niektórzy obcujący z "Oczami" doznają. Może powinienem wzorem Szwejka usiąść na Vinohradach z parówką z musztardą w jednej ręce i kuflem piwa w drugiej i zastanowić się nad własnym brakiem wrażliwości artystycznej i powodami niedocenienia eksperymentu znanych i uznanych twórców? Albo rzucić to wszystko w cholerę i zamieszkać w Bieszczadach? E tam, walić to, niepodobało mi się i tyle, jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził. Najzupełniej subiektywne 3/10.

4. Zaskoczenie na minus
  "David Boring" Daniel Clowes. Kolejna pozycja znanego i cenionego autora z którym pierwszy raz się spotykam osobiście i kolejny zawód. Na kartach mamy przedstawioną historię tytułowego Davida, który urwawszy się z łańcucha swojej "potwornej matki" właśnie wchodzi w dorosłe życie zamieszkując w wielkim mieście wraz z przyjaciółką lesbijką z którą zna się od dziecka. Fabuła jest tak idiotyczna i niewiarygodna, że wprost słyszymy jak autor krzyczy nam do ucha "fabuła jest dla żartu no musi być, to że wątki pasują do siebie jak siodło do świni to zamierzony efekt!!!!skup się na uczuciach człowieku!!!!! NA UCZUCIACH!!!!!!". Jak na moje nie ma się nad czym skupiać, postacie są wykreowane bez polotu i obłożone bagażem wszelakich istniejących nerwic, sam David Boring jest chyba najbardziej odpychającą postacią jaką kiedykolwiek ujrzałem na kartach komiksów, facet wyraźnie postanowił zniszczyć wszystkie znajome osoby a później cały świat miażdżąc ich mózgi za pomocą swojej osobowości mątwy pospolitej. Napracować się zresztą dużo nie musi bo cała reszta ferajny jest równie odstręczająca jak i on sam na czele z jego największą miłością co do której ciężko wymyślić jakikolwiek powód dla którego mogłaby się ona komukolwiek spodobać ze swoją antypatyczną osobowością, zresztą miłość to w tym przypadku złe określenie do Boringa zdecydowanie bardziej pasuje słowo obsesja. Rysunkowo jest w porządku, te beznamiętne w swoich rysach twarze doskonale pasują do kręcących się po planszach ludzkich robotów, chociaż cały czas miałem wrażenie, że bardzo podobne rysunki już gdzieś widziałem a to moje pierwsze spotkanie z Clowesem. W podsumowaniu, nie wiem podobno autor jest doskonałym obserwatorem ludzkich zachowań, ja tego jakoś nie zauważyłem w przeciwieństwie powtarzających się fal depresji nacierających na mnie z każdej kartki, jak dla mnie to rzecz bardziej dla 15-letnich nihilistów niż dorosłej w pełni ukształtowanej osoby. Mnie ta przegadana i przenudzona lektura wymęczyła niemożebnie. Ocena 4/10.

 

anything