Nadrabiając zaległości sięgnąłem po 100 tom - "Iron Fist: W poszukiwaniu Coleen Wing". Po nieco rozczarowującym "Marvel Team-Up" nie miałem zbyt wielkiej ochoty na prapoczątki duetu Claremont-Byrne. Tymczasem "Iron Fist" to pozytywne zaskoczenie (zresztą podobały mi się też oba zeszyty z "Początków Marvela 70.").
Historia bardzo klarowna, ale wcale nie nużąca, z dobrze wprowadzonymi retrospekcjami. Czuć determinację i emocje naszego protagonisty w walce z kolejnymi "bossami" stojącymi na drodze do Coleen. No i faktycznie rysunki dość szybko "wskakują" na właściwy Byrne'owi, wysoki poziom.
O dziwo, nie przeszkadzała mi nawet ta osobliwa, po Claremontowsku rozgadana, narracja w drugiej osobie.
Swoją drogą skąd się wzięły w "Iron Fiscie" te otwierające kolejne rozdziały apostrofy skierowane do głównego bohatera? Czy miało to jakieś źródło w filmach kung-fu?