O ile pewnym rozczarowaniem był caly pierwszy tom "Supermana" autorstwa Tomasiego, o tyle nieporozumieniem największym przy lekturze polskiego wydania było kuriozalne wprowadzenie w rzeczywistość superbohatera autorstwa Małgorzaty Chudziak. O ile wiem, jest to osoba mocno zadomowiona w rzeczywistości DC, entuzjastyczna bardzo, krytyczna chyba jednak czasem też. Tekścik, ktory popełniła dla Egmontu w ramach inicjatywy "Odrodzenia", jest tym samym dla mnie czyms niezrozumiałym.
Daleki jestem zwykle od krytykowania publicystyki wewnatrzalbumowej. Atakowane tu często posłowia Tomka Sidorkiewicza uznaję zazwyczaj za adekwatne do ich funkcji w obrębie takich publikacji. Tym bardziej też nie oczekuję literackiej finezji i licho wie jakiego konceptu od otwierających zbiorki wprowadzeń w fabułę. To z "Syna Supermana" nie spełnia jednak podstawowych swoich funkcji: po częsci nie jest zrozumiałe, po części zaś nie wprowadza, a streszcza to, co będzie. Tym samym lepi się z fabułą jak jeż z gumą do żucia (niby oba przyczepne, a żadne z tej kombinacji zadowolone być nie może).
Już poczatek może być dla nowego czytelnika przednią zagwozdką: "Superman z Nowej Ziemi zadomowił się na obecnie istniejącym świecie i z powodzeniem zastępuje swojego zmarłego odpowiednika". Kto? Gdzie? Dlaczego? Potem nastepuje akapit, który w istocie streszcza trzymany w rękach tom. Następnie jest dość enigmatyczna partia o losach Krypto, które dla czytelnika nieznającego meandrów powikłanej historii rodu El mogą faktycznie być ciekawe, ale tu opowiedziane są zawile i też, zwazywszy na to, do czego jest pies Supermana Tomasiemu potrzebny, zdecydowanie zbyt rozwlekle (blisko połowa wstępu).
A potem moj "ulubiony" fragment, który zaczyna się powrotem do stanu wyjściowego dla "Odrodzenia", a potem jest zawieszony w bezczasie już chyba, bo nie wiem, czy wskazywać ma na jakąś (może nawet nieznaną mi, losy Supermana po TM-Semic znam bowiem wyrywkowo) historię z Eradicatorem, czy też faktycznie streszcza kolejne zeszyty tej (średniej zresztą) przygody.
Nie piszę już o stylu i wyrafinowaniu skladni. Zakładam, że czytelnicy Egmontu z grupy wiekowej dziewięć do czternastu lat z takich rozstrzygnieć językowych mogą być nawet zadowoleni.
Nie wiem, czy to "solidna" praca Autorki, czy też jakiś redaktor tak ją zrobił, tnac dłuższy tekst. W obu jednak przypadkach streszczające fragmenty są naprawdę marnowaniem wersów w sytuacji organiczonej przestrzeni i ilości wątków, które można by przypomnieć w tym miejscu. Ten tekst na pewno nie był testowany na ludziach "z zewnetrznego obiegu", ale nawet jeśli część winy za jego ostateczny kształt ponoszą osoby trzecie, na miejscu pani Małgorzaty zastanowiłbym się, czy tego rodzaju rzeczy warto podpisywać swoim nazwiskiem. To zostanie w annałach i na pewno nie powinno być powodem do samozadowolenia dla nieprzygotowanej fanki wkręconej w wymagający jednak pewnej dozy profesjonalizmu biznes.