Opinie o "
Elektrze: Assassin" wypowiadano tu różne. Ja przyłączam się do głosów zachwyconych.
Nie mam nawet siły, by zwięźle skomentować, co mnie w tym komiksie najbardziej ujęło. Jestem po prostu zachwycony, że Millerowi i Sienkiewiczowi udało się stworzyć naprawdę złożoną, a przy tym niezwykle spójną historię o drugoplanowej postaci ze światka Daredevila. Powstał ambitny komiks wyciskający co się da z potencjału tego medium, a zarazem bezwstydnie pulpowa sensacja o ninjach, cyborgach, mistycznej infiltracji i szalonych prezydentach - zachowująca przy tym więź z superbohaterskim uniwersum.
Bardzo cieszę się również, że przez parę lat wstrzymywałem się z lekturą tego komiksu, obawiając się, że w angielskim umkną mi jednak pewne znaczenia złożonej narracji. Np. zeszyt 4, którego większą część stanowi szalony (dosłownie) pościg, warto moim zdaniem czytać jak najszybciej, by właściwie odczuć kondensację wydarzeń i myśli bohaterów błyskające w kolejnych ramkach...
Może więc nie wdając się w analizę całości zanotuję kilka spostrzeżeń o powiązaniach, w których sieci objawił mi się ten komiks.
Po pierwsze, "Elektra: Assassin" powstała 5 lat przed rozpoczęciem cyklu "Sin City" i moim zdaniem bardzo wyraźnie go zapowiedziała. Właściwie gdyby Elektra nie była tą Elektrą lecz jakąś "damulką grzechu wartą", mogłaby to być jedna z części tego opus magnum Millera. Ba, pewne chwyty scenarzysta przeniesie niemal 1:1 do "Sin City", że przypomnę scenę rozmowy z martwym przyjacielem w samochodzie, czy seksualny azyl w hotelu na godziny z wodnym łóżkiem w kształcie serca. Garrett zaś to taki Dwight opętany przez femme fatale (
choć kończy inaczej, niż większość bohaterów "Sin City"
).
Po drugie, pod względem wielonurtowej narracji "Elektra" jest swoistym wysubtelnieniem i udoskonaleniem "Powrotu Mrocznego Rycerza". Batman jest oczywiście pionierskim arcydziełem, ale jednak "Elektra" wydaje mi się pod tym względem bardziej "biegła". Do tego te obłędne ilustracje Sienkiewicza - podkreślające swoim rozbieżnym stylem tę różnorodność - z perspektywy okazują się przedziwnie spójne i idealnie "takie jak być powinny".
Po trzecie, Jerzy Szyłak w zakończeniu posłowia wskazał grupę pokrewnych komiksów z przełomu lat 80. i 90., sugerując, że ten nurt eksperymentów w obrębie superhero się wyczerpał. I z pewnością ma rację, ale jednak mam też pewien opór przed taką tezą. Mam wrażenie, że na eksperyment nadal jest tam jakiś margines, tylko siłą rzeczy przybiera on inną postać. Gdyby spetryfikował się w formule, której pewnym maksimum są "Elektra", czy "Azyl Arkham", dawno już przestałby być eksperymentem. Myślę jednak, że nawet w konwencji Millerowo-Sienkiewiczowej da się znaleźć kilka ciekawych, stosunkowo nowych "odsłon" takiego nurtu. Nie czując się komiksowym erudytą, mogę przytoczyć np. "Daredevil/Echo: Vision Quest" Davida Macka z 2004, nawiązujący moim zdaniem wprost do pierwszych zeszytów "Elektry", czy - z bardziej lajtowych - wydany u nas "Wolverine/Hulk" Sama Kietha z 2002...
W każdym razie znakomita była to lektura i spełnienie moich wysokich oczekiwań.