Lubię Sfara. Chociaż nie przede wszystkim za "Kota rabina". O wiele bardziej wolę "Profesora Bella". Ostatnio sporym odkryciem był też "Sokrates półpies". Lubię jak Sfar prowokuje, stawia wszystko na głowie, mówiąc o rzeczach zwykłych, które przecież wcale nie są zwykłe, tylko nam po prostu często powszednieją. No ale właśnie – czasami idzie to również w drugą stronę: kiedy czytałem "Wampira" – oczywiście bez bólu – przeszkadzało mi, że Sfar za bardzo poszedł w tych historiach na żywioł trywialności. Dlatego długo odkładałem lekturę "Aspirine". Niesłusznie. To znakomity album. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że spora w tym zasługa współscenarzystki dwóch pierwszych części Sandriny Jardel. Jest tu więcej werwy, przekory, ciekawych narracyjnych zabiegów… A potem Sfar już nie miał wyjścia i napisał rewelacyjną ostatnią część. Żałuję tego grzechu zaniechania – "Aspirine" znalazłaby się chyba na podium w moim rankingu za rok 2015.
Pierwszego tomu "Klezmerów" nie czytałem, bo liczę, że kontynuacja jednak kiedyś się ukaże. Na swoją kolej czekają też "Merlin", 6. tom "Kota rabina" i "Ostatki". "Małego Księcia" nie kupiłem.
I jeszcze coś – zauważyłem, że w kolejnych tomach poszczególnych serii Sfar robił się coraz bardziej śmiały w pokazywaniu erotyki.