Ubawił mnie Dorison w ten dlugi weekend. Z okazji nabycia drugiego tomu "Red Skin" wygrzebałem z szafy wciąż zafoliowany pierwszy i urządziłem sobie miłą przygodę w duchu przekornego superhero. Postaci pociągnięte w przewazających pratiach stosowną dla konwencji grubą krechą toczą rozgrywkę o przylepione im ideały i dobrze sie to wszystko przewaznie skleja, choć zdarza się, że sierpy gubią sie i odnajdują mocą nieznanego narzędzia narracyjnego teleportacyjnego. Calośc jednak oparta jest o kilka konceptow niezwykle ważkich dla kultury i form kultu wypracowanych w dwudziestym wieku, wiec choć to wszystko na lekko i dla radości oka przeważnie, to jest i na czym myśl zaczepić. Są sceny i dialogi warte grzechu kolejnego wydatku. Polecam nie tylko wielbicielom Deadpoola i "czerwonej" wersji Supermana .
Inny w tonie jest napisany wspólnie z Emmanuelem Herzetem a pomalowany przez debiutującego w komiksie Cedrica Babouche, pierwszy tom "Łabedziego śpiewu". Choć tutaj bywa w moim odczuciu nierówno (nie przekonuje mnie na przykład wrzucona tu jakby z innej konwencji postać głównego antagonisty bohaterów) to sama historia i wykorzystane napięcie między dramatrycznością przedstawionych wydarzeń a cieplymi barwami, których ton zdradza już okładka, zdaje w moim odczuciu egzamin. Chyba po części chciałbym, żeby bohaterowie byli czymś więcej niż tylko sumą swoich zachowań wobec przedstawionych wydarzeń, ale z drugiej strony rozumiem, że czytelnika znajomość ich musi być nieco analogiczna do tej, jaka charakteryzowała relacje w okopach - a zatem powierzchowna. Mam tylko nadzieję, ze wszystko nie rozmyje się w puentę w duchu "Saving Private Ryan" (wiem, wiem, inna wojna), liczyłbym, że te pastele rozleją się w jakąś słabszą, niezbyt wyraźną konkluzję... Najlepiej po prostu w nastrój.
Drugi tom kupię z ciekawością.