Srebrny ksiezyc - graficznie świetnie, precyzyjna kreska wspaniale współgrająca ze wspomaganym komputerowo kolorowaniem, oświetlaniem i cieniowaniem (choć niektóre wykorzystane tekstury niestety są nieco skopane za sprawa pikselozy - np. niektóre dymy), tworzy atrakcyjne, wyraziste planszne obfite w detale, czego kwintesencją są kadry zawierające roślinność (vide "wegetatywne sceny kościelne" - dla mnie bajka). Do tego, charakterystyczny sposób rysowania postaci, który określiłbym jako "karykaturalny naturalizm", nie pozostawiają wątpliwości co do kunsztu Herenguela jako grafika.
Niestety nie mogę tego powiedzieć o Herenguelu jako o pisarzu, ponieważ, w mojej ocenie, "Srebrny księżyc" od strony fabularnej jest komiksem
co najwyżej przeciętnie przeciętnym i to jeszcze na dodatek mocno przeciętnie. Herenguel serwuje nam bowiem opowieść będącą niczym więcej niż tylko eklektycznym zlepkiem dobrze znanych i ugruntowanych schematów, zapożyczonych z wielu różnych utworów należących do różnych gatunków, posklejanych ze sobą bez większego fabularnego uzasadnienia i to jeszcze na dodatek w nadmiarze, który niebiezpiecznie zbliża jego opowieść do granicy dzielącej "dobry artystyczny smak" od kiczu. Czego bowiem tutaj nie mamy: jest horror w "lovecraftowskich" klimatach*, jest western, jest kryminał będący miksem Agathy Christie i rural noir, nadto mamy pogaństwo na całego w postaci mitologii indiańskiej i jej pełnokrwistych i pełnogębistych bogów-potworów, całość zaś przyprawiona wątkami chrześcijańsko-antychrześcijańskimi w postaci templariuszy i okultyzmu w duchu Johna Dee i "jego" enochiańskiego języka aniołów. Do pełni szcześcia zabrakło jedynie jakichś akcentów z SF, w postaci statków kosmicznych lub chociaż Marsjan, których odpowiednio stonowana zieleń ładnie komponowałaby się z jesiennymi żółciami New Hampshire, ale akurat tę niedoróbkę autorowi należy wybaczyć, bo przecież miał do dyspozycji jedynie 2 albumy.
Cóż, trochę mocno pojechałem po komiksie wytykając fabule to, co imo należało jej wytknąć, ale - o dziwo - ogólne wrażenia z lektury mam przyjemne i chętnie przeczytałbym jakaś kontynuację (np. o kłopotach żydowskiego krawca z golemem w Bostonie), o ile, rzecz jasna, takowa kiedykolwiek powstanie.
---------------
* Klimatach lovecraftowskich, acz przedstawionych jednak w zgoła nie-lovecraftowski sposób, ponieważ brak tu jakiejkolwiek potwornej tajemnicy, która jest odkrywana w miarę rozwoju powieści i na której można by stopniowo budować nastrój grozy. Wrecz przeciwnie, głównego złoczyńcę w postaci potwora przedstawionego w herenguelowskim, karykaturalnym stylu, widzimy już na pierwszych planszach, gdy przemierzaja dziarsko przestwór lasu, niemalże pogwizdując pod nosem.
P.S.
O Dorisonie (słów bardzo kilka kilka, bo nie miejsce tu na to, ale kazał mi tato) - ja też średnio lubiłem jego scenariusze, choć nawet podobały mi się Mangusta, potem Asgard, West też, ale w tym ostatnim nie wiem ile tam Dorisona, a ile Nuryego. Jakież było moje zdziwienie, gdy zaczałem czytać Wartowników, w których Dorison mnie naprawdę ogromnie milo zaskoczył (bo co warstwy graficznej byłem pewien, że jest genialna, nawet przed lekturą, bo po prostu uwielbiam rysunki E. Breccii. Uważam, że Wartownicy, to świetny komiks, do tego stopnia, że gdybym był moderatorem, to dawałbym bana każdemu, kto ten komiks krytykuje