To nie jest tak, że wstrętny wydawca podnosi cenę albumów, na szczęście dobre sklepy dają coraz większe rabaty, dzięki czemu za komiksy płacimy tyle samo. To jest tak, że realna cena, tak jak i hurtowa, jest wciąż podobna. Wydawca ustala ze sklepami i hurtowniami warunki współpracy, przyjmując określoną marzę i rabaty hurtowe. Do tego dopasowane są ceny okładkowe. Czyli jeśli rośnie rabat, rośnie też cena okładkowa. Tylko jak długo jeszcze będzie rosła i czy to ma jeszcze sens? Oczywiście, można wydać np. album 48 stron w miękkiej oprawie, nadrukować cenę 99 zł i dać rabat 75%. Tylko po co?
Ustawa o jednolitej cenie książki nie uzdrowi rynku książek (i komiksów także). Ale może warto zastanowić się nad jakąś alternatywą dla wciąż rosnących rabatów i coraz bardziej odjechanej cenie okładkowej.
Myślę, że rabatów 25-35% udzielają te sklepy, które otrzymują odpowiednie rabaty od wydawcy lub te, które prowadzą działalność wyłącznie internetową i nie ponoszą znaczących kosztów sklepu stacjonarnego, a nie te "dobre". Dobre i złe są wszędzie, ale cena nie jest jedynym i jednoznacznym wyznacznikiem jakości.
Możliwe, że na ustawie chce wygrać jakiś moloch. Ale Ongrysie, czy nie wydaje Ci się, że dziś w wojnie rabatowej, wygrywają Ci, którzy potrafią wyłożyć wielkie pieniądze na działalność, pozwalającą zarabiać na mikromarżach w makroskali? To też giganci.
Oczywiście Merlin, czy Empik są chętni na równe ceny, bo mają potencjał i profesjonalne narzędzia sprzedaży. Oni nie chcą wojny cenowej, nie chcą się szarpać z internetowymi sklepami. Chcą wygrać tym, czym dysponują - renomą i popularnością. Jednak w przypadku równych cen można konkurować o klienta również jakością obsługi, kompleksowością oferty itd. Co zrobić, gdy wszystkie zabiegi marketingowe trzeba oprzeć na megarabacie, niedostępnym na poziomie malucha?
Czy klienci tracą? Moim zdaniem tracą - nie ma gdzie podejść i zobaczyć egzemplarza książki, nie ma możliwości wybrania idealnego egzemplarza. Trzeba zdać się na taśmowe wysyłki i załatwianie reklamacji bez zrozumienia potrzeb klienta (moja reklamacja porysowanego Bilala w Arosie skończyła się przysłaniem nowego komiksu z nadbitym narożnikiem - gdybym Pani reklamującej ponownie to zgłosił to chyba nie zrozumiałaby, o co mi chodzi).
O ile pamiętam dyskusje na Alei Komiksu sprzed kilku lat, przedstawiciel sklepu Gidlia nie bał się równych cen, bo wie, że w wąskim dziale komiksowym jest wstanie zaproponować taką jakość i szerokość oferty, że nie straszne mu nic, poza rabatem. Rabatem, na który sobie chyba normalny sklep nie może pozwolić, a który dyskonty wypluwają z siebie na potęgę.
Ale może być prawdą, że brak regulacji rabatów może być nieciekawym wymykiem.
Tyle że w przytaczanej przeze mnie dyskusji głos zabrał bodaj Timof (jeśli się mylę, przepraszam i proszę o poprawkę) i stwierdził, że problemem nie jest wojna rabatowa, ale wymuszanie dużych rabatów przez dystrybutorów i hurtowników i to ta kwestia powinna być uregulowana. Cóż, każdy broni własnej sprawy. Tu mamy zdanie - księgarnie niech walczą na rabacie 20% ze sobą, byleby wydawca nikomu nie musiał spuszczać więcej niż 30%. Wtedy księgarz może powiedzieć: "To sobie sam wystawiaj własne komiksy, bo ja nie zamawiam czegoś, co ludzie przeglądają u mnie, a kupić idą do netu". I tak w kółko.
Wywiad z braćmi Olesiejukami przeniósł ciekawostkę. Jeden brat jest za regulacją cen, drugi przeciw. Jeden mówi, że książkę trzeba cenić i bronić, drugi mówi, że wolny rynek to wolny rynek. Jak mogą te stanowiska funkcjonować wewnątrz jednej firmy. Mogą, bo FK Olesiejuk trzyma wszystkie sznurki - chcecie wojny - wygramy rabatem, chcecie równości cen - wygramy ofertą i szybkością obsługi.
Otóż moim zdaniem jakością obsługi można rywalizować, w wojnie rabatów wygrywa potentat. Przy lepszej obsłudze wygrywa klient, przy wojnie rabatów skazani jesteśmy na mechanizm, który tak prosto wyjaśnił Ongrys.
Niestety mam wrażenie, że znakomita część klienteli komiksowej nie pamięta czasów przedrabatowych, stąd te paranoiczne reakcje.
Oczywiście mogę się mylić - ceny będą równe, wszystkie książki będzie miał Empik i Merlin, a piractwo w necie wzrośnie (podobno najwięcej na dobra kultury wydają ci, którzy najwięcej zasysają ich z netu?) Wtedy zaloguję się tu i napiszę: mieliście rację, jesteśmy w ...
Co do tabelek i wykresów - ta ustawa ma zapobiegać upadkowi, a nie odrestaurować rynek, więc póki co księgarń jeszcze trochę jest. Ale sprzedaż w internecie sukcesywnie rośnie.
Najciekawsze jest zestawienie - ilość tytułów/nakład. Wiecie, kto płaci za te wszystkie niesprzedane książki? Pomyślcie o tym. Ci sami, którzy płacą za zawyżone ceny okładkowe.