U samych podstaw ustawa ma głosić zasadę wyjątkowości książki jako produktu, którego musimy bronić wobec współczesnych realiów rynkowych. Takie właśnie podejście jest kartą przetargową w rozmowach z politykami i, moim zdaniem, jest to podejście słuszne.
Oczywiście jest to podejście sprzeczne z ideami wolnego rynku i ktoś, kto chce twardo stać na straży tejże wolności, nigdy równych cen dla książek nie zaakceptuje.
A sprawa tego, że skoro bierzemy w obroną drobnych księgarzy, to weźmy w obronę małych sklepikarzy, jest otwarta. Przecież równie dobrze można powiedzieć - co ma powiedzieć księgarz, zamykający swoją kanciapkę, gdy widzi górników walczących na pięści o swoje etaty?
Wszystko w rękach ludzi. W naszych portfelach i wygodnych (wybaczcie) dupskach. Naprawdę nie wierzę, że musimy o każdej złotówce, której nie oszczędzimy, mówić, że została nam zabrana.
Edycja: Oczywiście zdaję sobie sprawę z różnej zasobności naszych portfeli. sam z większej liczby tytułów rezygnuję, niż kupuję. Co nie zmienia mojej opinii na temat ustawy.