Doczytałem, nie rozumiem motywu z łzami do końca, muszę się przebić przez wasze rozkminy. Najsłabszy mi się ten moment wydał, ale może nie rozumiem.
Wspaniałe kolory Hollingswortha (podbijam Kukiego, że matowy papier bardziej by pasował). Rysunkowo różnie choć ładnie (widać wpływy Toppiego w niektórych rozkładówkach - przepiękne niektóre są - ta z nurkiemi astronautą! - , Murphy pisał wstęp do Collectora amerykańskiego wydania). Murphy spoko opowiada. Onomatopeje - Leap! Tie! mnie rozwalily.
Scenariuszowo nierówno IMO - podbijam Amsterdama, że Snyder chyba chciał trochę za dużo wrzucić (choć takie rzeczy jak ten 52 hercowy wieloryb to są piękne historie)...
Hm... Ogólnie to czytając to po przeczytaniu outra z szóstego numeru Wytches w którym Snyder wspomina, że ma sporo stanów lękowych i niepokojów, oraz jest ojcem (Wytches mocno o tym jest własnie) to najbardziej mnie ruszały sceny rodzicielskie i te z postaciami przyznającymi że są zagubione... i z małą Leeward
Patrząc na całość to wychodzi mi, że to jest pochwała i zachwyt nad odkrywcami, pasjonatami, ludźmi widzącymi świat inaczej niż inni ...
Ostatnia strona absolutnie przepiękna.
I dodatki (ameryckie wydanie dostałem) ładne, rozkminki autorów, szkice, projekty, trochę o kolorach, o literkach Fletchera bardzo fajne.