Przeczytałem.
Przeczytałem też "B. Opowieści z planety prowincja" Kołodziejczyka.
I mam mieszane uczucia.
Reportaże Kołodziejczyka, czy też jego małe formy prozatorskie, balansujące pomiędzy literaturą faktu a poematami prozą, wzruszają i poruszają. Może nie wszystkie, ale jednak poruszają. Jest to w dużej mierze kwestia uwodzenia czytelnika słowem i niebezpośredniego informowania o tym, co się dzieje. małym arcydziełem w książce "B. Opowieści z planety prowincja" jest opowiadanie "Gumowy chodzi na tory".
Książka Kołodziejczyka uwodzi też tym, że wydawca prezentuje ją jako zbiór reprotaży. Czytając, wierzę mu, że to prawdziwi ludzie i autentyczne zdarzenia, ktore gzieś w Polsce komuś się przydarzyły.
Opowieści zebrane w "Morzu po kolana" i przedstawione jako jedna spójna opowieść to - w rzeczywistości - składak z tekstów Kołodziejczyka: mamy tu powtórzenie opowieści "Gumowy chodzi na tory", splecione z wątkami, epizodami lub nawet pojedynczymi zdaniami wziętymi z innych opowiadań. Na przykład z reportażu "Kazik dusi się w łóżku" wzięte zostało jedynie zdanie "Ze Zbyszkiem Pajdą to już nie to samo, co ze Zbyszkiem Pajdą i Kazikiem", ale nazwiska osób wymienionych w tym zdaniu zostały zamienione na nazwiska bohaterów komiksu.
Autorzy "Morza po kolana" przerobili stare teksty Kołodziejczyka na scenariusz, w którym jednym postaciom dali przeżycia innych postaci, a ze zdań wyciętych z konkretnych opowiadań ułozyli nowe opowieści. Reportaż to już nie jest. Autentyzmu w tym jest jakby mniej, bo nawet jeśli to się wydarzyło, to nie z udziałem tych osób i nie w tym miejscu. Wrażenie recyklingu - wszechogarniające.
Banalizm to to nie jest. Bo w banalizmie (przynajmniej moim zdaniem) chodzi o krytyczne spojrzenie na siebie i własne życie, a tu mamy ironiczne (i nie pozbawione wyzszości) przyglądanie się jakimś kmiotom ze wsi.
Obiektywnie muszę przyznać, że to bardzo dobry komiks, oparty na bardzo dobrej prozie. I że składa się to w całość oryginalną, niebanalną i zdolną poruszyć.
Ale - mimo to - czuję sie oszukany.
Może jak zapomnę o książce Kołodziejczyka spojrzę na "Morze po kolana" i docenię je bardziej, bo jest za co.
A może nie.