Jesienny finał drugiego sezonu Gotham za nami. Muszę szczerze przyznać, że twórcy wyciągnęli wnioski z miernego sezonu pierwszego i stworzyli projekt, który można oglądać z zaciekawieniem, bez zgrzytania zębami. Chociaż potencjał Gotham ma i tak jakoś 150 tysięcy razy większy, myślę że Netflix miałby tutaj niesamowite pole do popisu i z takim materiałem zrobiliby serial dekady, ale skoro nie ma się tego, co się lubi...
Theo Galavan i cała saga z przejmowaniem Gotham
, rozłożona na praktycznie 11 odcinków okazała się satysfakcjonująca, motyw z
i wywołaniem przez niego motywu szaleństwa wśród społeczeństwa był strzałem w 10. Zapewne scenarzyści za jakiś czas wrócą do tego pomysłu i jeszcze go rozwiną. Na plus oceniam również zazębianie się relacji pomiędzy bohaterami, najlepiej oczywiście
. Dwa pytanie nie dają mi jednak spokoju. Jaki plan mają scenarzyści względem Barbary i jak to możliwe, że Gordon nie wypytał
i skąd ten szaleniec wziął się w jego domu? Przecież to normalna motywacja człowieka w takiej chwili, czyżby czas finałowego odcinka nie pozwalał na rozwinięcie tego wątku? Dla mnie to mała wtopa.
Pozostaję przy zdaniu, że brak odpowiedniej czołówki i dobrze skomponowanej ścieżki dźwiękowej wpływa na słabą oglądalność serialu, podobnie jak gra aktorka. Na pochwały zasługuje tylko nieoceniony Bullock, Alfred, Pingwin, Nygma i porucznik Barnes. Reszta jest nijaka, szczególnie Gordon, Barbara czy doktor Thompkins...
Samo zakończenie? Mocne!
Pingwin i Gordon w akcie zemsty
wywiązali się dosłownie brutalnie, obłąkańczo i szaleńczo!
Serial wraca 1 marca z nową sagą. Na scenę wkracza