Właśnie skończyłem czytać "Dorwać Jiro!"
To całkiem przyjemna, bezproblemowa lektura, ale żadne wielkie dzieło. Ta sama historia o dwóch walczących klanach/gangach/bossach kontrolujących miasto i samotnym bohaterze, który rozgrywa ich przeciw sobie. Opowiadali to już (znacznie lepiej) i Kurosawa i Leone i jeszcze wielu innych. Historia prowadzona raczej "po łebkach", w pośpiechu i bez polotu. Tyle, że ubrana w pomysł świata rządzonego przez kucharzy. Gastronomia jest wszystkim. Gotowanie jest najwyższą, jedyną w zasadzie, formą sztuki, rozrywki, obiektem kultu. Jest to pomysł zabawny (z gatunku tych rzucanych przy piwie "hej, a czujesz jakby światem rządzili..."), jednak pozbawiony jakiejkolwiek głębi. Nie dostrzegam w tym żadnej wielkiej kpiny z tej "telewizyjnej kultury kulinarnej" i umiłowania ludu do znanych kucharzy (być może dlatego, że nie obracam się w kręgach osób, które oglądają tego typu programy i nie mam zielonego pojęcia kto jest kim, co gotuje, gdzie i po co), jak chciałby to sprzedać wydawca. Jeśli już miałbym jakoś czytać ten komiks, to raczej jako wyraz umiłowania sztuki kulinarnej przez twórcę, czy może raczej pomysłodawcę komiksu. I właśnie chyba największą zaletą tego dzieła jest to, że osoba, która znaną historię ubrała w nowe szaty, jest kucharzem, miłośnikiem kuchni i autentycznym znawcą tematu. To widać, czytać i czuć na każdej stronie. Szkoda tylko, że ledwo zarysowane postacie naprawdę rzadko mają coś do powiedzenia, zarówno na temat samej kuchni, jak i na jakikolwiek inny. Ot, dwie, trzy kpiny z wegetarian i zarzucanej im niekonsekwencji, i sentyment do małych knajpek przeciwstawionych wielkim jadłodajniom dla ludzi, którzy nie podchodzą do tradycji, jedzenia, gotowania z odpowiednim szacunkiem. Tę miłość, o której mówię widać raczej w rysunku, w szczegółach, w jakich ukazane jest gotowanie - patroszenie ryb, zagniatanie ryżu, krojenie warzyw, mieszanie zupy itp. Krótkimi momentami ten komiks można jeść oczami. Tylko, że to chyba trochę za mało.