[Ż]eby zaczac szukac tego-co-ukryte, a wiec przy "literalnym" ogladzie niewidoczne, trzeba miec najpierw jakies podejrzenie istnienia tego-ukrytego - jakąś motywację dla jego odkrycia. Czy przypadkiem Twoja "motywacja odkrycia" nie jest zbieżna z zarzutami stawianymi przez Itachiego et al.? Czy przypadkiem clara non sunt interpretanda, na ktorej przystanie na poziomie literalnego odczytania Deadpoola skutkuje niezadowoleniem wyrazonym przez Itachiego, nie jest powodem podjęcia przez Ciebie interpretatio cessat in claris, w ktorej claris utożsamiasz z satysfakcją z lektury?
Deadpool jest nawalanką, ale jest, według mnie, dobrą nawalanką. Bo jest od czasu do czasu
nie tylko nawalanką. Schematyzm zarzucany mu przez Itachiego jest tu nieszczególnie boleśniejszy niż w przypadku większości fabuł, które wchłaniamy, czytając przygody zamaskowanych bohaterów. Jeśli nie fabuł w ogóle. W 99% przypadków rzecz rozgrywa się przy wykorzystaniu struktur narracyjnych wypracowanych jeszcze przez antyk i tradycję ludową. (I mówię "99%", bo stary mit oryginalności ma nade mną jeszcze pewną władzę. Choć pewnie powinienem ją mierzyć w promilach, nie procentach, z którymi, jak wiemy, jest w tym wątku problem).
Zły Daeadpol, jak wiedzą wszyscy, którzy film widzieli, to Deadpool, który pudłuje. A Deadpool Posehna jednak wiele razy trafia. W różne rzeczy. I to nie dlatego, że sprawy są ukryte, raczej dlatego, że (w większości przypadków) są tak widoczne, ich nie widać. I to nie jest problem, jak się człowiek dobrze bawi, ale jak się nie bawi i postanowi krytykować "banały", których w rzeczywistości nie zrozumiał, to pojawia się konieczność (smutna) tłumaczenia dowcipu. Liczyłem, że dzięki temu Deadpool przejdzie realną weryfikację w ogniu dyskusji. No cóż...
Itachi insynuuje, ze musiałem od kogoś przepisać moje zachwyty, bo brak mi kompetencji, by ucieszyć się swoistością pojedynków bohatera z Zombie-prezydentami. I może sobie takie podejrzenia mieć, jeśli łatwiej mu w związku z tym uporać się z jakąś częścią tekstów i zasypiać co noc w poczuciu lekturowej satysfakcji i zadowoleniu z własnych kompetencji. Dziwi mnie to o tyle, ze w tym przypadku większość kontekstów szczególnie wyszukana nie jest: to historie o potworach, o kowbojach, przygodowe narracje, które czyta się dziecięciem będąc nasycają prezydenckie "kadencje" w tej historii (samej w sobie również nie niszowej, skąd to się wzięło??). "Westernowy" pojedynek między FDR a Mr. D, który właśnie przeczołgał Thora przez wnętrzności "Godzilli" to (przykładowo) scena po mojemu urokliwa. Innymi słowy - nie muszę sobie nic wyjaśniać i sprawdzać w słowniku. Radość z żonglerki konwencjami nie wymaga szczególnej znajomości tekstów konkretnych, wymaga raczej podstawowego obycia w kulturze i zgody na radochę z takiego przetasowania porządków, w którym niestosowny żart z niepełnosprawnego Roosevelta jest po prostu na poziomie głowy tego ostatniego. Czyli właściwym (Che che che...)
Ale dałeś mi do myślenia, Kuki. Ukryte sensy i ciekawe ramy, w które można ten tekst (i jemu pokrewne) wpisać, związane z wielkimi słowami, których domniemana przez siebie nieadekwatność w tym kontekście zaznacza Itachi, są być może związane z ogólną samodzielnie wypracowaną poetyką lektury i jako takie powinny pozostać sprawą prywatną. Ja - moją strategię zabawy z tekstem wypracowawszy - lepiej bym zrobił najpewniej powściągnąwszy chęć podnoszenia poprzeczki w dyskusji, która i tak ostatecznie ześlizgnąć się musi (jak widać po postach oddzielających Twoją wiadomość od mojej) w debatę tym, czy satysfakcja jest większa, gdy jest twardy, czy gdy jednak trochę wiotki. I jak go najlepiej trzymać, żeby się nie wyślizgnął.