Miałem okazję w końcu przeczytać Weapon X, po tych wszystkich komplementach spodziewał się czegoś naprawdę mocnego i porządnego. Po lekturze pozostał mi pewien niedosyt, ale po kolei.
Kolory to już oklepany wątek, ale muszę od niego zacząć. Prezentują się okropnie, komiks się błyszczy jak folia z bombonierki. Włosy Logana czy krew na kredzie to już apogeum przesycenia. We wstępie Marco Lupoi wspomniany jest sposób w jaki autor opisuje wydarzenia, tetrisowe porównanie jest adekwatne do zawartości, po 2-3 rozdziale zaczęło ono już mocno irytować. I tak pozostało do końca.
Rysunki Windsora-Smitha jak na rok wydania są naprawdę interesujące, szkoda tylko że poprzez złe dobranie kolorów, czy raczej brak odpowiedniej ilości odcieni wyglądają "komicznie", jak na tak poważną historię. Wolverine w scenach dynamicznych wygląda świetnie, widać że to na nim skupia się większość uwagi, bo pozostali graficznie delikatnie odstają.
Scenariusz wstrząsający, jeden z głównych bohaterów Marvela zostaje traktowany jak szmata, kawałek mięsa przeznaczony do wyższych celów. Pomimo skupienia się na jednym wątku, kolejne rozdziały nie powodują odczucia znużenia. Jedyny poważny zarzut to sceny w których doktorek nawija z kimś, kogo nie jesteśmy w tanie poznać na poprzednich stronach i dopiero w dodatkach dowiadujemy się, kto to. Czy tak powinno być? Chyba nie... Przydałaby się jakaś adnotacja, bo tak czułem się jakbym czegoś nie załapał, nie doczytał, albo nie zrozumiał. A samemu na taki wniosek nie było możliwości wpaść.
Podsumowując, Broń X nie będzie w moim ścisłym topie WKKM, może zbyt mocno się napaliłem po tych wszystkich ochach i achach.