Aquaman z "Odrodzenia" to kolejne rozczarowanie - zwłaszcza w świetle pojawiających się przed polską premierą glosów zachęcajacych do zainteresowania tytułem. Nie jest tak strasznie schematycznie jak w "Zielonej Strzale", ale historia i kilka interesujących wątków, które wymyślił Abnett, jest tu w przeważającej części napisana po prostu strasznie. Szczytującymi w mych oczach idiotyzmami są scena między Atlantydami i żolnierzami pilnującymi ambasady, dialog między Black Jackiem a Czarną Mantą i spotkanie w Białym Domu. Sam wątek Manty też nie wybrzmiewa przekonujaco, począwszy od jego decyzji o niezabijaniu Aquamana pod wplywem "prywajacej retoryki" przeciwnika, przez jego "wejście" do Nemo, aż po zajęcie w nim "własciwego mu" miejsca. Podobnie jak Murazor, uważam ten punkt dojścia wątku za nieszczegolnie przekonujący (ale pewnie zostanie to uzasadnione jakimś "świetnym" dialogiem na poczatku kolejnego zeszytu, np.: "Nie mozesz liczyć na to, ze zabijesz naszego Kapiana, a my pozwolimy ci rządzić" - "A ja myślę, że pozwolicie" - "Niby dlaczego?" - "Bo jestem super, bo ty lecisz na mnie, babe, i ponieważ potrzebujecie rozmachu, a ja jestem rozmachem wcielonym" - "No w sumie tak. Ok. Niech ci będzie. Ale daj buzi"). Jest ta "skrótowość" w opisie "kariery" Czarnej Manty w pełni kompatybilna z postrzeganiem (?), zgadywaniem (?) przez scenarzystę realiów politycznych i dyplomatycznych współczesności zaaplikownych do tak ustawionego "zderzenia światow". Epizod w Białym Domu i wynikajace z niego sytuacje mogłyby być ciekawe, ale obie strony zachowują się tu zupełnie nieskładnie i nieprawdopodobnie. Trochę tak, jakby bohaterami rządziły emocje dwunastolatków. Może zresztą takie jest założenie odgórne serii (to zresztą wyjaśniałoby stylistykę i merystoryczną zawartość kolejnego wstępu Małgorzaty Chudziak, skleconego ewidentnie z myślą o takim odbiorcy właśnie), co oczywiście pozwala na wiele niedokładności, ale chyba nie na wszystkie. Nawimara sugestia "solidności" absolutnie nie przystaje zatem, w moim odczuciu, do tak zrealizowanego komiksu. Historia jest szyta najgrubszymi nićmi, a i ścieg (niech w nim metaforze beda nim rysunki) jest nierówny. Poprawny Eaton, Briones zupełnie bez wyrazu... na ich tle wyróznia się Walker (zwłaszcza w ostatnim, nieco bardziej charakternym, zeszycie), ktory dodaje porowatości tak bardzo potrzebnej tej opowieści, ale nie ratuje całego stroju, bo to wszystko pruje się pod ciężarem nadmiaru niedorobionych pomysłów.
Te złe pociągnęły niestety za sobą te dobre (miejsce Supermana w historii rujnuje na przykład motyw "twardogłowego szefa", przeszczepiony tu zupelnie niepotrzebnie) i całą Atlantydę na dno. To może i własciwe miejsce dla Atlantydy, ale dla potencjalnie ciekawej historii - już nie.
"Utonięcie"! Nomen, kurczę, omen.