Wprost po lekturze "JLA" Morrisona. Nie znałem wcześniej (bo i generalnie koncept tej drużyny jest pod wieloma względami dla mnie kłopotliwy), ale teraz widzę, ze pewne rzeczy są niepoważne tylko w niewprawnych rękach. A Morrison tak to wszystko układa, że człowiek, chcąc nie chcąc, znów ma trzynaście lat. Fakt, że to jest to DC, które (re)formowało się tuz po upadku naszych tm-semicowych serii dodatkowo miło trąca serducho (wyobrażacie sobie, jakiż to by był cliffhanger po pierwszym zeszycie zawierającym "JLA" #1 i #2, porównywalny chyba z zakończeniem
), a fakt, że tych dziesięć zeszytów to w istocie pięć historii sprawia, że tym bardziej ckni się za czasmi, gdy korporacyjna kalkulacja nie wymagała od scenarzysty, by opowieść miała koniecznie od pięciu do siedmiu zeszytów i wydanie zbiorcze ładnie się tym samym ułożyło.
Bawią mnie fabularne wolty Morrisona, jego zafiksowanie na opowieściach skupionych na motywach
ułudy, oszustwa, ukrytej tożsamości
, ciągła eksploracja alternatywnych wariantów rzeczywistości i cieszy jego zdolność do testowania fabułami superbohaterskimi najistotniejszych refleksji wpisanych w sci-fi (gdzie zaczyna się, gdzie kończy człowiek,
czym może stać się maszyna
, czy warto ufać
i dlaczego, gdy się potrafi biegać bardzo szybko,
lepiej czasem zrezygnować z teleportacji
). Mnóstwo z tego intensywnej frajdy! Dla mnie ten jeden tom jest wart wszystkich opowieści o Lidze wydanych w New52 (co czyni z niego zaiste opłacalny zakup).