Na początku jest to klasyczna historia o trzech świnkach: jedna buduje dom ze słomy, druga z patyków, a trzecia z cegły. Zjawia się Zły Wilk, który dmucha, rozbija w ten sposób domek i… Komentarz mówi nam, że wilk zjada świnkę, na obrazku widzimy jednak, że wcale tego nie robi, gdyż świnka (na wcześniejszym rysunku) w wyniku potężnego dmuchnięcia została dosłownie zdmuchnięta poza obrazek. Potem pierwsza świnka idzie do drugiej świnki, którą namawia, by też opuściła swój obrazek. Razem idą do świnki trzeciej i wespół z nią z obrazka, na którym wilk podchodzi pod dom z drewna, robią samolocik i odlatują w siną dal. Dokładnie rzecz biorąc – odlatują w bezczas i bezprzestrzeń białej kartki papieru, ale po drugiej stronie bieli odnajdują inne historyjki: rymowankę o kocie, który grał na skrzypacach i baśń o smoku, którego zabił królewski syn. Wchodząc w przestrzeń owych opowieści świnki zmieniają swój wygląd: w rymowance są naiwnie różowe i okrągłe, w opowieści o smoku czarno-białe i rysowane tylko konturem. Z kolei kot i smok opuszczając przestrzeń opowieści, w ramach której egzystowali, także zmieniają wygląd. Autor tej historii w mistrzowski sposób pokazuje nam (czy też im – czytelnikom tej książeczki, która nie jest adresowana do nas, ale do małych dzieci), że są różne konwencje i różne opowieści. Pokazuje nam też, że słowo nie rządzi obrazem, a obraz nie ma wpływu na słowo, że gdzieś tam, w zupełnie innym wymiarze, bohaterowie bajek poruszają się między światami zupełnie jak Neo i Morfeusz w „Matrixie”.
Ta historia ma swoje zakończenie, w którym słowa ulegają rozsypce, a litery, z których się składały są zbierane przez bohaterów do koszyka i układane w zdanie: „I żyli długo i szczę…”. Ta historia mieści się na zaledwie czterdziestu stronach książeczki, w ktorej na żadnej ze stron nie ma zbyt wielu obrazków. Jej autorem jest David Wiesner, urodzony w 1956 roku autor i ilustrator książek dla dzieci. W jego nocie biograficznej na wikipedii nie pada słowo komiks. Odnoszę wrażenie, że słowo to nie pada w żadnym z opisów jego twórczości. Tymczasem „The Three Pigs” (Trzy świnki), czyli historyjka, którą dopiero co opisałem, jest w całości oparta na opowiadaniu obrazami ukazującymi sekwencje zdarzeń. Istotnym elementem w jej konstrukcji jest dominacja obrazu nad słowem i taki ironiczny stosunek do komentarzy werbalnych, który Sławomir Magala w tekście „Komiks w kulturze narodowej” uznawał za znak rozpoznawczy komiksów III generacji – tych najbardziej wyrafinowanych, artystycznie znakomitych, wybitnych. Mamy tu nawet wykorzystanie Komiksowych „dymków”, co nie jest dowodem na nic, bo te nie występują w każdym komiksie i w dodatku zdarza się, że występują także gdzie indziej. Niemniej w świadomości potocznej utrwaliło się, ze tam, gdzie „dymek”, to i komiks. Krótko mówiąc, nie widzę powodu, by „Trzem świnkom” Wiesnera odmówić prawa do bycia komiksem i widzę powód, by domagać się o to, by książeczkę tę zacząć postrzegać jako komiks.
Opisana książka nie jest jedyną pracą Wiesnera. Ma on w dorobku dziesięć książek, w których był zarówno autorem opowiadanej historii, jak i opowiadających ją ilustracji. Jest również ilustratorem kilkunastu książeczek napisanych przez innych ludzi. Jest to jednak pierwsza książka Wiesnera, jaka trafiła w moje ręce. Pierwsza, ale nie ostatnia. Drugą, zatytułowaną „Tuesday” mam już w domu: jest to równie komiksowa jak i zabawna opowieść o latających żabach. Niemal nie ma w niej słów. Pojawiają się one tylko w komentarzach o czasie akcji w rodzaju: „Wtorek wieczorem, około ósmej”. Na moment, kiedy listonosz przyniesie mi kolejne, czekam niecierpliwie.