Film nie powalił na kolana ale jestem bardzo zadowolony po seansie. Spełnił moje wszystkie oczekiwania. Nie przepadam za klasycznymi/spaghetti westernami, parę widziałem, jednakże nawet ja dojrzałem kilka nawiązań w różnej postaci. Nie zabrakło też cech charakterystycznych dla Tarantino - brutalność, cięte dialogi i świetnie dobrana muzyka. Koniec końców, film jest prostą historią o miłości i poświęceniu w trudnych czasach dla Ameryki.
Na ekranie widać wyśmienitego Waltza, chociaż mam wrażenie że Tarantino pisząc dla niego tę rolę, wykorzystał za dużo podobieństwa do pułkownika Landa (Landa'y?). Z jednej strony zagrał świetnie, jednakże nie było wiele nowego w porównaniu do roli w Bękartach. Ale wyśmienicie słuchało się jego angielszczyzny w porównaniu do teksańskich wsioków. To jest jeden z największych plusów filmu - język bohaterów, który wielokrotnie mnie bawił. DiCaprio również zagrał porządnie, chociaż liczyłem na więcej jego obecności, Jackson nie zawiódł i na tym tle blado wyszedł Foxx. I zdecydowanie za mało Washington, zdecydowanie
Druga sprawą, która mnie w tym filmie poruszyła to była brutalność. Nie ta tarantinowska: hektolitry krwi, morze trupów, i prysznice nabojów, a ta ludzka dotycząca niewolnictwa. Scenę
biczowania Broomihildy, gdzie w sumie nie pokazano za wiele
będę długo pamiętał. Mając w pamięci że tak było w rzeczywistości, traktowanie niewolników przez białych ,prymitywnych strażników było bardziej przerażające niż ciała padające od kul rewolwerów.
Kolejnym elementem jest muzyka, której słuchałem przed filmem i nie broni się za specjalnie. Ale w połączeniu z obrazem jest niezwykła. I znów scena gdy
podróżują do posiadłości Candy'ego - widok z profilu na całą kawalkadę, a w tle przyjemny rap
od razu przypomina mi dzisiejsze teledyski gangsta raperów w kolumnie SUVów. Albo scena gdy
Django uwolnił się transportu i wraca do Candyland muzyka ratuje ją, bez niej byłaby bezsensownie wydłużona
. Mam wrażenie że wiele scen powstało po to aby wypełnić muzykę obrazem.
Z minusów to poza powtórką z Landego, o której pisałem wcześniej (to taki malutki minusik) jest taki zgrzyt po
zabójstwie Schultza. Miałem wrażenie że ta strzelanina Django do czegoś doprowadzi, a nieprzyjemnie się zawiodłem. Późniejsze poprowadzenie akcji jak najbardziej się podobało, ale przejście z jednej na drugą, gdy Jackson opowiada mu o tej kopalni średnio mi pasowało. Mógł już zostać zabity albo wystrzelać wszystkich.
Co do wystąpienia Tarantino, to również mam wrażenie że nie pasował do pozostałych dwóch typków. Dużo bardziej odpowiadało mi jego
pojawienie się w scenie z workami na głowach, gdy krzyczy coś do wszystkich i od razu poznaje się jego głos
Aczkolwiek to jego film.
Ogólnie ocena bardzo wysoka. Trafia na miejsce 4 pośród filmów Quentina. Zaraz po Pulp Fiction, Bękartach Wojny i Rezerwowych Psach. (potem jest Kill Bill, Grindhouse, Jackie Brown)