Mam mieszane uczucia. Dość dawno oglądałem film "Battle Royale", ale pamiętam że piekielnie mi się podobał. Także, z jednej strony cieszy mnie, że fabuła komiksu trzyma się dość blisko tego co wydarzyło się w filmie. Z drugiej jednak strony, tamto odbierałem jaką przecudowną czarna komedię, a manga chyba próbuje być poważna.
Komiks jest uwięziony gdzieś pomiędzy ekstremalną przemocą i mangowymi kliszami. Wszyscy ładni chłopcy są silni i dzielni. Wszystkie postaci kobiece to albo *uki albo potulne baranki idące na rzeź. Główny czarny charakter ma tak narysowaną twarz żeby nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że to obleśny psychopata, co jeszcze należało podkreślić tym, że gwałciciel. Przemoc w komiksie to też japoński hardkor, niejedna gałka oczna zostaje wybita i niejedna czaszka rozbita w trakcie tych dwustu stron. Dialogi również mnie jakoś nie kręciły, albo za dużo przekleństw, albo mania scenarzysty, żeby ciągle wyzywać się od świń/wieprzy. Przynajmniej zrozumiałem dlaczego TokyoPop sobie zatrudniło Keitha Giffena, żeby ożywił trochę warstwę tekstową tej mangi. To była absolutna konieczność.
No ale koniec końców to taka stylistyka... Jeszcze mnie toto nie odrzuciło do tego stopnia, żebym przestał czytać. Komiks jednak wciąga, a do wydania Waneko nie można się przyczepić. Będę kupował dalej, ponieważ gdzieś pod tym wszystkim nadal jest to ta świetna historia o grupce licealistów rzuconych na bezludną wyspę, gdzie muszą się wzajemnie zabijać, żeby przeżyć.