Ja jestem troszkę rozczarowany. Jako film przygodowy sprawdza się bardzo dobrze, ale jako kolejna część piratów... jakoś stracił trochę klimat. Jack Sparrow jak Jack Sparrow, ale jednak w trylogii były i inne charakterystyczne elementy:
- Załoga Czarnej Perły. Jak można uśmiercić tyle genialnych postaci? Po prostu nie rozumiem. Duet Pintell i Ragetti, ten karzełek, facet z odciętym językiem i papugą... Bez nich to jednak nie to samo. No i zabrakło Czarnej Perły. I nie-umarłej małpy.
- Czarne charaktery z poprzednich części miażdżą Czarnobrodego. Przy czym to nie wina aktora, a raczej scenariusza. Za mało go było, nic o nim nie wiadomo. Był sobie, był wredny i bezlitosny i w sumie tyle. Do Barbossy, Davy Jonesa, Becketta i Norringtona mu daleko. I ginie jak jakiś leszcz, szczerze pisząc.
- Ja wiem, że Orlando Bloom nie jest jakimś geniuszem pośród aktorów, ale akurat moim zdaniem Will Turner był również nieodłącznym elementem "Piratów". Zarówno Willa jak i Elisabeth w czwartej części mi brakowało, choć sam nie spodziewałem się, że będzie to aż tak "dotkliwe". W zamian dostajemy kompletnie mdłego, irytującego klechę i syrenkę, która tylko i wyłącznie jest i ładnie wygląda. I coś tam czasami mówi, ale w sumie mogłaby równie dobrze nic nie mówić.
- W poprzednich częściach fabuła była zawsze mocno poplątana. Ciągłe zwroty akcji, nie wiadomo było, kto z kim właściwie trzyma. Tutaj już tego nie ma. Od połowy filmu wiadomo, że
wszyscy poza Angeliką grają przeciwko Czarnobrodemu
i tak zostaje do końca.
- Ani jednej bitwy morskiej. Skandal. Ja wiem, że budżet, ale to i tak skandal.
Plusami natomiast są postać Angeliki (przynajmniej w niektórych scenach) i muzyka (nie do końca taka sama, jak w poprzednich częściach).
Reasumując:
Wydaje się, że zmiana reżysera jednak nie wpłynęła dobrze na ten film. Coś nie zagrało.
Obejrzeć warto, ale trochę za mało tu "Piratów z Karaibów" w "Piratach z Karaibów".