Całość przeczytałem krótko po premierze, ale z podsumowaniem czekałem, aż kurz opadnie:
- komiks nic nie stracił na wartości - to warsztatowy majstersztyk, dowód wspaniałej wyobraźni plastycznej autora, nadto opowiedziany sprawnie i interesująco, i choć autor sięga po wybitnie generyczne motywy i postaci, to całość jest bardzo oryginalna,
- tłumaczenie, dla nieznających wcześniejszego wydania, może być całkiem znośne, chyba że jest się bardzo wrażliwym na "biedry" i "wróżbitki Maciejki",
- niestety znajomość wcześniejszej wersji psuje odbiór znacząco - i nie chodzi o porównywanie słowa po słowie (można to zarzucić wielu z nas, ale to chyba właśnie tłumaczka prześlęczała najwięcej czasu nad wersją Orbity, bo nawet najprostsze zwroty przetłumaczyła inaczej*) - najsłabsze są uwspółcześnienia i dośmieszanie, co można wyłapać, porównując z wersją oryginalną. Oczywiście jeśli spojrzeć na goły tekst, to efekt takich działań można różnie oceniać - choćby w naszej dyskusji podnosiły się głosy za i przeciw podobnym chwytom. Mnie jednak wiedza o tym, jak bardzo tekst w przypadku Hugo odbiega od pierwowzoru, nie pomagała w lekturze. Czytając, starałem się nie zrażać do technik tłumaczki, niestety wiele rozwiązań było dość irytujących i wybijało z nastroju (np. zabieg nakazujący postaciom mówić do rymu - rzadko udanego - lub częste powtarzanie pewnych słów i zwrotów, m.in. nazywanie Biscota oposem).
Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że afera wybuchła, bo mogliśmy porównać tekst z wydaniem wcześniejszym. Jak często tekst tłumaczenia równie mocno różni się względem pierwowzoru? Strach zaglądać na strony z oryginalnymi planszami.
*Można by tu długo i sumiennie wypisywać różnice i dyskutować o nich - mnie wybory Pani tłumacz nie pasują (np. orbitowscy bohaterowie zwracali się do Biscota "grubasku", teraz każdy mówi mu "spaślaczku". Czy to są wyrażenia identyczne?)