Mógłbyś to rozwinąć, bo nie oglądam serialu...
A z tą nudą to trochę przesadziłeś.
Dariuszu, serial opiera się po części na "związku" dr House'a (cynika, abnegata, narcyza, manipulatora, geniusza medycznej diagnozy, żywej syntezy nietzsche'ańskiego "ubermensch'a", buddyjskiego mędrca i Stańczyka) z jego przyjacielem - dr Wilsonem (ciapowatym i wiecznie zakochanym onkologiem, "wcielonym sumieniem", w zasadzie lustrem do oglądania własnego odbicia, kompanem do sprzeczek i poniekąd punktem odniesienia dla tytułowego bohatera). Dr House mieszka na ulicy pod numerem 221b, gra na gitarze i pianinie, nałogowo zażywa oparty na opiatach Viocodin, zna kilka języków i ma wiedzę z wielu dziedzin. Poza tym potrafi diagnozować ludzi bez dotykania ich (czyli coś jakby Sherlock'owa dedukcja), zawsze podąża za pasją, a z kobietami raczej mu się nie układa, delikatnie mówiąc.
Tak na szybko - tyle tych podobieństw. Choć zapewniam, że jest ich więcej, w tym najważniejsze - poczucie humoru.
A sam "Sherlock" - świetna zabawa, rozrywka jaka lubię!:)