"All Star Batman & Robin, The Boy Wonder", to kolejny pokaz smutnego "upadku" Millera. All Star i DKSA to prequel i sequel "The Dark Knight Returns", a jednak charakter Batmana w tych historiach nie ma nic wspólnego z Brucem z "Powrotu...". Batman w TDKR był radykalniejszy, zmęczony, ale nadal było widać że jest to ten superbohater który ma już mocno ustanowione metody i wizerunek w popkulturze, tyle że po wielu przejściach. Czytając All-Star i DKSA ma się wrażenie że tych nie pisał sam Miller, tylko ktoś kto próbuje go nieudolnie naśladować. Jak to interpretować? Mroczny Rycerz w Millerverse był radykalnym socjopatą, później w wieku starczym zmądrzał i bardziej przypominał klasycznego Batmana, a w "Strikes Again" znów mu odbiło? Nie czytałem jeszcze "Master Race", ciekaw jestem jak tam Bruce Wayne jest pisany. W każdym razie wizerunek Nietoperza w ramach tego uniwersum kompletnie mi się nie klei.
Jako fan Batmana chętnie bym po krytykował zachowanie Bruce'a, ale chyba sprawiedliwsze będzie przyjęcie konwencji historii. Ten Batman jest inny. Jak sam Robin stwierdził "udaje Clinta Eastwooda". Ja w nim widzę Wolverine'a. Czy nikt z Was czytając poczynania tego Batmana, nie czekał aż w końcu powie "Jestem najlepszy w tym co robię"?. "Kocham być cholernym Batmanem", to nie Batman, to przecież Weapon X urwał się z uniwersum Marvela i wkradł do komiksu Millera. Patrząc wstecz i przypominając sobie popularną historię Millera o Wolverinie, to lepiej opisał jego jestestwo w swoim Batmanie...
Millerowi bardzo zależy, by w jego historii nikogo nie polubić. Zwłaszcza głównego bohatera, jednak dzielnie wtórują mu inni przebierańcy. O dziwo Miller darował sobie w tym komiksie robienie z Supermana czarnego charakteru. Jest delikatnie nakreślone, że to ten Millerowski Superman, marionetka rządu, ale o dziwo wypada na osobę w miarę trzeźwo myślącą. Za to z przyjemnością wyrzuciłbym charakter Wonder Woman, choć rola jej była epizodyczna, to niesamowicie pogardliwa dla oryginału. Główną motywacją niechęci Ligi Sprawiedliwości do Batmana są jego metody i podejście do krucjaty, ale czytając dialogi Księżniczki Diany, ciężko nie odnieść wrażenia że wcale nie jest lepsza od niego. Właściwie to nawet gorsza - nomen omen Batman w tej historii nikogo nie zabił, a Wonder Woman natomiast jest bardzo chętna odrąbać mu głowę. I Ona wyraża się z pogardą o "świecie mężczyzn"? Proponowane przez nią metody i bezpodstawna pogarda do współpracowników z JL, którzy przecież tak jak Ona starają się naprostować świat, są irracjonalne.
Swój epizod w historii ma także Black Canary, który nie wnosi do niej absolutnie nic. Nie dowiadujemy się co kieruje Kanarkiem, jaką ma osobowość, dlaczego właściwie pracuje w tym a nie innym miejscu. Nie ma w tej historii kompletnie żadnej roli, poza ekspozycją jej frustracji. By później skrzyżować swoje drogi z Batmanem, oddać się z nim chwili namiętności i... zniknąć z historii, nadal nie wnosząc do niej kompletnie niczego. Zupełnie jakby Miller po prostu chciał mieć w swoim komiksie Black Canary, nie ważne jak, nie ważne gdzie, byleby mogła zaprezentować swoje wdzięki i umiejętności bitewne. Jedynym bohaterem którego w jakiś sposób można polubić (Green Lantern daje się poznać jako człowiek rozsądny pośród idiotów - jednak jego rola w historii jest epizodyczna) jest Robin. Ale nawet do niego nie byłem w stanie podejść z sympatią, pamiętając że za +/- 30 lat skończy tak, jak skończy (wyjaśnienie w komiksie "Dark Knight Strikes Again").
Przy lekturze kilka razy mogłem parsknąć śmiechem. Można powiedzieć, że to komiks komediowy, bo śmiechu tu co niemiara. W przypadku DKSA mimo lichego wykonania dostrzegłem wiele dobrych pomysłów. Tutaj nawet ich nie dostaniemy. Wstęp redaktora DC Comics, który zapowiada ujmującą, fantastyczną historię która zasługuje na wyszczególnienie powinien być napisany ironicznie. Męczy mnie jednak ciekawość. Skoro Batman tak traktował Dicka Graysona, to jakim był mentorem dla Jasona Todda, który jak wiemy z TDKR - w Millerverse egzystował.