No i wyciągnałem z mojej wielgachnej kupy dawnokupionych, a nieprzeczytanych komiksów "Ego" Darwyna Cooke'a... w zasadzie to już z blisko miesiąc temu. Oczekiwania były duże, wcześniej trochę przeczytałem recenzji na jego temat, że to jedna z najbrdziej niedocenionych historii z Gackiem i inne, w tym stylu... no i ten autor. No a po przeczytaniu, cóż, trochę się zawiodłem.
Rysunki - jak to u Cooke'a - można lubić ten styl, a można nie lubić. Ja lubię, mimo, że z Cookiem (a właściwie z jego stylem, podobnie jak np. z Risso) mam ten problem, że niezwykle trudno jest temu autorowi wprawić mnie swoimi pracami plastycznymi w zachwyt. Jego styl, czy styl Risso przemawiają do mnie, są fajne, ciekawe, ale chyba nigdy nie otworzę jakiejś strony i nie zachwycę się jego (ich) pracą tak jak może się to stać u Sienkiewicza, McKeana, Rossa, Andreasa czy nawet Moebiusa... to powiedziawszy szatę graficzną historii oceniam pozytywnie, kilka kadrów (wiadomo - przeważnie tych całstronicowych, jak pierwsza bodajże strona retrospekcji w domu Wayne'ów z małym Brucem) wręcz świetnych.
Natomiast co do scenariusza - cóż, przyznam, że oczekiwałem więcej
UWAGA SPOILERY
zmagania Bruce'a ze swoim alter ego niczym mnie nie zaskoczyły, w zasadzie fabuła była do bólu przewidywalna (wiadomo, Bruce chce zrezygnować, ale Batman okazuje się czymś więcej niż maską, którą przyjmuje, okazuje się jego drugą naturą... prawie drugą osobowością blebleble) a opowiedziana w sposób, który niespecjalnie mnie wkręcił w szkicowaną opowieść. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że opowiedzieć historię przedstawiającą wzajemne relacje Bruce'a i Batmana i nie popaść w banał nie jest łatwo... no ale Cooke taki temat wybrał... i nie wyszedł zwycięsko z tej walki.
Nie mówię, że było fatalnie, czy kiepsko, retrospekcje całkiem OK, początek też fajny, wiele obiecywał... ale im bliżej finału tym bardziej miałem poczucie, że to opowieść o niczym... a może i o czymś, ale opowiedziana w taki sposób, że niczym mnie nie porwała. Niby coś tam Batman z Brucem "negocjują", niby coś Bruce rozkminia... ale nie umiejąc przekonać do tych rozkmin, a przede wszystkim nie umiejąc porwać w ich czeluści czytelnika, zalać go nimi, podtopić jakimś dramatyzmem czy oryginalnością... Finał oczywiście można było przewidzieć. Dużo, dużo lepiej podobny (nie identyczny, ale podobny) temat ugryzł (czy też raczej nadgryzł) "Mroczny Rycerz Mrocznego Miasta" (choć oczywiście wiem, że to z gruntu inny komiks).
Podsumowując - komiks czytałem już z 2 czy 3 tygodnie temu, więc nie jest az tak świeży w mojej pamięci - ale moja ocena: 3 z małym plusem (w skali 1-6)