Przerwałem swoją mozolną podróż przez LOGH, żeby obejrzeć Kimi no Na wa., piastujące obecnie drugie miejsce w rankingu MAL, a wcześniej przez jakiś czas pierwsze. Przymierzałem się do tego anime z podejściem iście anfanowskim, bo nie chciałem zabierać się za nic, co byłoby niedostatecznej jakości. I było warto.
Od strony wizualnej dużo tutaj klasycznych elementów dla Shinkaiego Makoto - rozbuchane i malownicze nieba, szklane i organiczne miasta, tętniąca życiem przyroda. Nie ukrywam, że każdy taki spektakl sprawia, że mam ochotę piszczeć z radości, dziękując wszystkim bogom, że w roku 2018 nie wszystko jeszcze zostało przejęte przez bryły 3D. Tutaj studio zdaje nie mieć się żadnej konkurencji, przynajmniej jeżeli chodzi o statyczny obraz.
Fabularnie też jest zadziwiająco dobrze. Poczynając od tego, że jest to pełnoprawny film (106 minut), podczas gdy ostatnia Kotonoha no Niwa miała skromne 46 minut. I mało tego - rozwój samej fabuły również jest o wiele bardziej odczuwalny. Tego z początku się obawiałem chyba najbardziej - że nowy film będzie lekkim romcomem opartym o wyświechtany wątek zamiany płci, a ostatecznie przez anime przewinęło się pełnoprawne supernatural/mystery. Może nie najambitniejsze i możliwe do przewidzenia, ale osobiście byłem bardzo miło zaskoczony.
Z innych ciekawych elementów - Shinkai Makoto zdaje się coraz silniej przeplatać swoje filmy piosenkami, co moim zdaniem jest bardzo fajnym zabiegiem i już przy Kotonoha no Niwa miałem nadzieję, że potencjalnie szerzej eksplorowanym. Dobór utworów osobiście może mnie nie przekonał, niemniej bardzo mi się ta tendencja podoba.
Klasycznie zatem podsumowując - ocena dziesiątkowa, chociażby za samą oprawę tej produkcji, a jednocześnie mam nadzieję, że słynny twórca się dopiero rozkręca i dojrzewa artystycznie - następnym razem chciałbym jeszcze gęstszej fabuły, choć nie wątpię, że pełna będzie sentymentalnych nut i charakterystycznej wrażliwości Makoto.