Gdy widzę gruby komiks w którym jest dużo, naprawdę duuuużo tekstu, od razu zakładam, że jest to dla mnie lektura obowiązkowa. Bo lubię długie komiksy, bo lubię, gdy bohaterowie w historii mogą, czy to w dialogach czy w monologach, wypowiadać się pełnymi, rozbudowanymi zdaniami, słowotokiem itd. innymi słowy jak w życiu, a nie przeliczać słowa w chmurkach i potem czkać wypluwając je z siebie jako koncentraty dialogów.
Fun Home spełnia te warunki, długa historia z mnóstwem tekstu, a jednak, gdy skończyłem czytać ten komiks czułem... pustkę. Totalną pustkę. Żadnych emocji, ani pozytywnych ani negatywnych, moja homofobia ani nie zmalała ani nie urosła, nie mam po tej lekturze żadnych wniosków, obserwacji, no może takie, że teraz podejrzliwie patrzę na pedantów i tych wszystkich działkowiczów, których widuję codziennie z balkonu. Czytając ten komiks z każdą kolejną stroną stawałem się coraz bardziej obojętny na historię całej rodziny czy poszukiwania i rozterki głównej bohaterki. Czytałem by przeczytać, bo podoba mi się styl w jakim jest napisany i dlatego, że to dość drogi komiks, więc liczyłem, że może jednak w którymś momencie zaskoczę. O ilustracjach nie będę się wypowiadał, bo nie lubię takiego stylu, więc gdy kupuję komiks tak rysowany liczę, że ten mankament nadrobi historia. Tak się nie stało. Nie twierdzę, że w tym komiksie jest zła historia. Po prostu dla mnie nie ma w niej nic do czego ja mógłbym się odnieść, a przez to zaangażować jako czytelnik i uwierzyć w historię, a sam temat gejowski to za mało.