Pierwotnie historia miała się skończyć w momencie dotarcia do Aleksandrii (oryg. Alexandria Safe-Zone). Z uwagi na dobrą zabawę podczas tworzenia (i dobrą sprzedaż) tego utworu Kirkman postanowił kontynuować pracę, dopóki będzie miał pomysły. W najbardziej optymistycznej zapowiedzi mówił o nawet trzystu zeszytach. Czyli prawie drugie tyle co obecnie. Nie dałbym chyba rady dobrze się przy tym bawić przez już blisko 15 lat (jeśli czytałbym to na bieżąco od pierwszego numeru). Ale to bolączka wszystkich tasiemców. Jako nowy miłośnik komiksów skupiam się więc na seriach już zamkniętych, ale w miarę długich (np. "Skalp", "Amerykański wampir"), a całą resztę zbieram i modlę się, aby mi się to w przyszłości spodobało, bo inaczej zostanę z górą różnych niepotrzebnych mi tomiszczy (tzn. raczej mi to nie grozi, bo znam swój gust i wiem, co kupuję; w najgorszym razie przejadę się na 1-2 dziełach). Nie rozumiem idei zeszytówek. Przez tyle lat karmić się co miesiąc ochłapem?
Wszedłem w tę serię, gdy były już dostępne ok. 22 tomy. Pierwsze 80–100 zeszytów to może najlepszy survival, z jakim miałem do czynienia. Bije na głowę wszystkie filmy o zombie i większość postapo (może z kilkoma wyjątkami jak "Threads"). Atmosfera beznadziei pierwszych tomów sprawiała, że pytałem sam siebie, po co ja w to brnę? Żeby się dołować? Nie nadążałem z zapamiętywaniem imion bohaterów, tak szybko trzeba było ich żegnać. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że tempo uśmiercania kurczącej się szybko ekipy musi wreszcie mieć swój kres, a po paru kolejnych stronach nie mogłem uwierzyć, że nie ma z nami kolejnych trzech (wydawało się: tak potrzebnych) osób. Serial w porównaniu z komiksem to wieczorynka. Pamiętam scenę z więzienia i dwie obcięte głowy... Przewracasz kartkę i totalnie niedowierzanie, rysunek na dwie strony. Takie okrucieństwo? Kto i dlaczego to zrobił; i dlaczego akurat im? Albo tortury, które zadała Michonne pewnej złej personie. Opis nie nadaje się na to forum. W kolejnych tomach ciężar został przerzucony na walkę ludzi z ludźmi, mniej horroru, więcej akcji i strzelanek. Ale pojawił się Negan i jego ostry, pełen czarnego humoru, język. I to były w moim odczuciu najlepsze momenty tego komiksu. Nie mogłem się oderwać. O ile wcześniej czytałem jeden tom co parę dni, tak wojnę z Neganem poznałem tak szybko, jak się tylko dało, ale żeby się znowu nie znużyć z przesytu. Ostatni wielki tom to 21. To, co się dzieje od 22., to odgrzewany kotlet. Kirkman wypstrykał się z pomysłów, a ja jako czytelnik przyzwyczaiłem do przekraczania granic. Pamiętacie, jak Szeptacze oznaczyli swoją granicę? To mogło wstrząsnąć 10 tomów wcześniej. Albo kolejne obawy bohaterów przed hordą zombie. Wielkie stada już były, nic nowego. Teraz pojawił się w USA nowy wątek: New World Order. Jestem zainteresowany, ale nie wierzę już w tę serię. Wszystko się kiedyś przejada, to prawda stara jak świat.
Po przeczytaniu naraz ponad 20 tomów, miałem spójny obraz całej powieści. Jeśli czułem chwilowy przesyt, odkładałem lekturę na parę dni. Teraz nie mam wyboru: muszę czekać, a kolejne szczegóły ulatują z głowy. Szkoda, bo coby się nie działo w tym komiksie, to już nigdy nie chwyci jak dawniej, bo nawet jeśli zdoła rozgrzać, to czytanie za chwilę trzeba będzie przerwać i znowu czekać parę miesięcy na kolejny 6-zeszytowy tom. Zastanawiam się, czy zwyczajnie nie dokończyć historii z Szeptaczami, a potem wstrzymać lekturę na parę lat, gdy zbierze się znowu parę tomów na kupce.