Hm ciekawa sprawa - książka jest nagminnie porównywana do ostatnio bardzo popularnej Serii Zmierzchu Stephenie Meyer. Nazywana jej odpowiednikiem, a nawet plagiatem w skarajnych przypadkach. W ogóle nie rozumiem dlaczego : / Czytałam serie Meyer i czytałam "Zew Księżyca". I wiecie co? Jak dla mnie Briggs nokautuje Meyer na całej linni.
Ale może po kolei.
ZEW KSIĘŻYCA
Autor: Patricia Briggs
Tytuł: Zew Księżyca (Moon Called)
Cykl: Mercedes Thompson
Tom: 1
Tłumaczenie: Ilona Romanowska
Język oryginału: Angielski
Liczba stron: 424
Rok wydania: październik 2008
Oprawa: miękka
Wymiary: 125 x 195 mm
Wydawca: Fabryka Słów, Wydawnictwo Sp. z o.o.
Książka jest pierwszym tomem cyklu oprzygodach Mercedes Thompson. Na listopad jest zapowiadane polskie wydanie drugiego tomu serii -
Więzy Krwi. Ogólnie seria jak dotąd liczy sobie trzy tomy i zapowiadany czwarty.
[Uwaga! Możliwe delikatne spoilery.]Mercedes Thompson nie jest człowiekiem. Sama do końca nie jest pewna czym jest, niemniej jednak swój niezwykły dar przemiany w kojota przejęła prawdopodobnie po swoim ojcu, którego nie było dane jej poznać. Wedle legend jest
Zmiennokształtna - posiada dar przypisywany niegdyś plemionom Indian.
Ale nie jest ona jedyną niezwykłą istotą w okolicy.
Nieludzie gęsto zamieszkują niewielkie
Tri-Cities. I to raczej nie przez przypadek. Część z nich ujawniła światu swoją tożsamość z racji bycia istotami raczej nigroźnymi, lub znajdującymi się na pograniczu ludzkiej tolerancji. Ale są i tacy którzy nie mogli sobie na ten luksus pozwolić. Bo nie byli ani niegroźni ani tolerowani przez żadne słabsze istoty. Jak na przykład
wilkołaki.Jako że Mercedes przemienia się w kojota często jest mylona z wilkołakiem. Duży wpływ na to ma także fakt, że trzyma się blisko tych właśnie stworzeń. Gdy jej matka zorientowała się czym jest Marcy oddała ją na wychowanie stadzie zaufanych wilków. Kiedy dziewczyna osiągnęła dorosłość osiedliła się w Tri-Cities w sąsiedztwie Alfy tamtejszego stada -
Adama Hauptmana. Ale jak sama bardzo lubi podkreślać nie należy do jego stada. Ani do żadnego innego. Jako właścicielka niewielkiego warsztatu samochodowego naprawiała auta nie tylko ludzi czy wilkołaków, ale także
wampirów i innych osobliwych klientów.
I wszystko byłoby dobrze gdyby pewnego dnia na progu jej warsztatu nie pojawił się młody chłopak przedstawiający się jako
Mac i nie poprosił o pracę. Gdyby Mac był człowiekiem nie byłoby problemu. Ale nie był. Byl wilkołakiem i do tego niemiejscowym. Nowy, młody, niedoświadczony wilkołak na nieswoim terenie nie wróży nic dobrego. I Mercy przekonuje się dość szybko, że ciągnie za sobą dużo więcej kłopotów niż mogłaby się spodziewć.
Krótko po pojawieniu się chłopaka zaczyna robić się naprawdę gorąco. Miejscowy Alfa - Adam, zostaje napadnięty przez obce wilki w swoim własnym domu. Ledwo uchodzi z życiem - a to tylko dzięki Mercy, a jego córka -
Jesse - zostaje porwana. Panna Zmiennikształtna ma teraz poważnym problem gdyż wiele wskazuje na to, że ktoś ze stada Adama zdradził swojego Alfe. Nie mogąc nikomu ufać, ani prosić o pomoc żadnego z miejscowych wilków, postanawia uciekać z miasta i zwrócić się o pomoc do jednego z najstarszych wilkołaków (jeśli nie najstarszego) -
Brana - przewodnika stada, które ją wychowało. Podejmuje ryzykowną podróż mając nadzieję, że uda jej się dowieść umierającego Adama do swoich przyjaciół na czas. Początkowo podejrzewa, że chodziło o przejęcie władzy w Tri-Cities, ale szybko okazuje się, że całe to zamieszanie to jedynie wierzchołek góry lodowej stanowiącej większą i zaplanowaną z rozmachem intrygę...
[Koniec możliwych spoilerow]Książka jest napisana lekko i czyta się ją momenatalnie niemal niemogąc się oderwać. Akacja jest wyważona, dobrze poprowadzona i dynamiczna, a same postacie bardzo dobrze zarysowane. Opowieść jest przedstwiona z punktu widzenia Mercy co mnie na początku nieco wystraszyło, ale szybko się okazało, że panna Thompson jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Jak na główną postać kobiecą jest zaskakująco realistyczna i całkowicie do zniesienia. Z racji narracji ( xD ) pierwszoosobowej dobrze znamy myśli i odczucia Mercy, ale tylko pozornie. Nie ma tu przesadnego biadolenia o uczuciach i wrażeniach nią targających, jest konkretna i przekazuje nam wiadomości w treściwy sposób niepozbawiony własnego stylu i charakteru. Jeśli coś ją trapi to owszem wiemy o tym, ale mamy pole do popisu. Mercy nie wyrzyguje z siebie całej gamy doznań w nudnawym i mdłym monologu, ale możemy poznać jej nastroje po tym jak reaguje i jak się zachowuje w stosunku do sytuacji czy osoby. Daje możliwość czytania między wierszami odnośnie samej siebie i nie odsłania się od razu czytelnikowi ze wszystkim.
Reszta bohaterów też niczego sobie. A nawet całkiem całkiem. Moim ulubieńcem jest Adam oczywiście, ale też nic nie można zarzucic postaciom takim jak Samuel (choć go nie lubię, ale nie wynika to z tego, że jest źle nakreśloną postacią, ale z tego, że zwyczajnie nie lubię tego typu mężczyzn :P ), Bran, Jesse, Warren czy Stefan. Więzi między postaciami są bardzo naturalne, ale też jednocześnie bardzo skomplikowane, z jednej strony niby oczywiste z drugiej jest bardzo subtelnie i napradę z dużym wyczuciem zarysowane drugie dno.
Wracając do porównywania tej serii z serią Zmierzchu Meyer. To duży błąd. Owszem tematyka bardzo podobana, ale książki mają zupelanie inny styl i klimat. Meyer jest pisarką infantylną, bardzo idealizuje swoje postaci przez co są mało wiarygodne. Ich uczucia i zamiary są jasne i łatwe do rozszyfrowania, często przesycone patetyzmem i melodramatyzmem, a fabuła skupia się głównie na romansowych przeżyciach nastoletniej bohaterki, która jak dla mnie jest dość nijaka. Proza Briggs jest dojrzalsza skierowan do starszych czytelników pomimo, że sceny pikantne jak i brutalne są ukazane dużo łagodniej niz u Meyer. Właściwie autorka je pomija, ale i tak czuje się ten magnetyzm między postaciami, napięcie trzyma przy scenach akcji. Jest to intrygujące i ciekawe, to dlatego czytamy dalej, z powodu tych subtelnych niedomówień. U Meyer wszystko jest wyłożone, książki są przewidywalne, bohaterowie tymbardziej, a tym co pcha nastoletnie czytelniczki do czytania są zwyczajnie sceny miłosnych uniesień gdzie pikanteri dodaje fakt, że główny bohater jest wampirem - piękny i niebezpieczny. I może zeżreć główną bohaterkę w każdej chwili.
Nie zrozumcie mnie źle, lubię proze Meyer, jest równie lekka, ale to zupełnie inna para kaloszy niż to co pisze Briggs. I uważam za duży błąd stawianie ich w jednym szeregu. Meyer pisze romanse. Owszem fantastyka, ale seria Zmierzchu jest niczym innym jak ckliwym romansem. "Zew Księżyca" to ksiażka akcji, powiedzmy - snsacja, gdzie sprytnie zostały wplecione wątki miłosne, niezbyt nachalnie tak żeby dodać smaczku, a nie zasłodzić czytelnika natłokiem ochów i achów. I dlatego wolę to co pisze Briggs, Meyer jest dla mnie zbyt lovestorowa, bo ja tak naprawdę nie przepadam za romansami. Jako kobieta zawsze gdzieś się na takie coś skuszę, ale zawsze też pozostawi mi to pewien niesmak. Bo po prostu lubie realnych bohaterów i realne relacje między nimi. A w romansch to wszystko jest takie przejaskrawione.
Fragment:W normalnych okolicznościach jego oczy miałyby głęboki czekoladowy kolor, jednak teraz, rozjarzone złością, były niemal żółte. Słysząc ciężki oddech Maca porażonego gniewem Alfy, przygotowalam się na uderzenie mocy, która spłynęła po mnie jak morska woda po szkle.
No cóż, mogłam wyjaśnić Adamowi sytuację , kiedy dzwoniłam, ale gdzie w tym zabawa?
- Co się stało? - zapytał Adam głosem delikatniejszym niż płatek śniegu.
- To skomplikowane - odparłam, wytrzymując spojrzenie Alfy przez pełne dwie sekundy. Odwrociłam głowę i wskazałam na ciało. - Tam leży umarlak. Jeśli należy do ciebie, to znaczy, że zaniedbałeś swoje obowiązki. Był głuchy i ślepy jak człowiek. Udało mi się go zaskoczyć. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że rany zadane przez nadnaturalne stworzenia zamykają się wolniej. Wykrwawił się na własne życzenie zajęty pości...
- Wystarczy Mercedes - warknął Adam. Dużymi krokami podszedł do martwego wilkołaka i uklęknął. Kiedy poruszył ciałem jedna z rąk opadła na ziemię.
Mac zskomlał z głodu. Przycisnął głowe do mojego uda żeby nic nie widzieć.
Adam momentalnie odwrócił się w naszą stronę i zawarczał.
- Żaden z nich nienależy do mnie.
- Litości... - westchnęłam - Twoją matkę należałoby pochwalić za maniery synka, Hauptman.
- Ostrożnie - syknął. Nie zabrzmiało to jak groźba, raczej ostrzeżenie.
Okej, był przerażający. Naprawdę przerażający. Prawdopodobnie przerażałby nawet jako człowiek, ale wtedy by nie wiedział, że udało mu się mnie zastraszyć.
- Adamie Hauptman - powiedziałam uprzejmie, chcąc mu pokazać jak się to powinno robić - Pozwól, że przedstawię ci Maca. Znam go wyłącznie pod tym imieniem. Jakieś dwa miesiące temu został zaatakowany przez wilkolaka. [...] W zeszły piątek przyszedł do mojego warsztatu. Szukał pracy.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że przyszedł do ciebie obcy wilk?
Westchnęłam.
- Nie należę do twojego stada. Wiem, że trudno ci to pojąć, więc powtórze to powoli: Nie należę do ciebie. Nie mam obowiązku cię o czymkolwiek informować.
Adam zaklął.
- Młode wilkołaki są niebezpieczne, kobieto. A w szczególności te zmarznięte i głodne. - Spojrzał na Maca i jego głos całkowicie się zmienił, zniknęły gdzieś złość i uniesienie. - Mercy, chodź tu.
Nawet nie chciałam wiedzieć co dostrzegł w twarzy chłopaka. Spróbowałam się poruszyć, ale Mac owinął ręce wokół mojej nogi.
- Chwilowo jestem uziemiona.
- Jak na mądrą dziewczynę czasem zachowujesz się wyjątkowo głupio - powiedział Adam głębokim i łagodnym głosem, nie chcąc wystraszyć wilkołaka. - Zamykanie się w warsztacie z z nowym wilkiem i świerzym ciałem z pewnością nie należy do najbłyskotliwszych pomysłów. Jeszcze nie nawiązalem z nim kontaktu. Pomogłoby gdybyś znała jego prawdziwe imię.
- Mac - Wymamrotałam. - Jak masz na imię?
- Alan - odpowiedział chłopak jakby przez sen, unosząc się na kolana i przyciskając twarz do mojego brzucha. - Alan MacKenzie Frazier [...].
Unosząc główę, odrobinę podciągnął moją koszulę. Polizał mnie po brzuchu. Dla postronnego obserwatora mogło to wyglądać zmysłowo, tak naprawdę jednak brzuch stanowi czuły punkt ciała, ulubione miejsce ataku wielu drapieżnikow.
- Ładnie pachniesz - szepnął.
On pachniał wilkołakiem, przez co zaczynałam wpadać w panikę - a to nie było w tej chwili pożądane.
- Alanie - powiedział Adam powoli - Alanie MacKenzie Frazierze, podejdź do mnie.
Mac gwałtownie odsunął ode mnie głowę, ale kurczowo zacisnął ramiona wokół moich bioder. Zawarczał. Poczułam na nodze wibracje jego piersi.
- Moja - syknął.
Adam zwęził oczy.
- Nie sądzę. Ona należy do mnie.
Może i schlebiałaby mi ta sytuacja, gdyby nie fakt, że pierwszy z nich miał na myśli posiłek, natomiast drugi... Wolałam nawet nie zgadywać.