Panowie Gaiman i McKean mają wysokie poczucie o swoich umiejętnościach, no i doskonale sobie zdają z tego sprawę. Stąd ten ich komiks jest niesamowicie nonszalancki, znaczy tworzony bez myśli o czytelniku. Każdym kadrem próbują coś pokazać, albo przynajmniej każdemu kadrowi nadają sens metaforyczny, przez co sama historia się gubi. Znaczy główny problem jest taki, sens przenośny dogłębny bardzo, chwilę powinno się spędzić, zastanawiając się, co autor miał na myśli, ale w tym wszystkim gubi się sens dosłowny znaczy sama historia człowieka, trudno uwierzyć w człowieczeństwo reżysera.
I jeszcze od strony graficznej to identyczne kadrowanie na każdej stronie + zdjęcia zamiast obrazków, w kilku miejscach mocno raziły.
No i sam początek albumu, abstrahując od tego, że nigdy we wstępie nie dowiedziałem się jakie jest zakończenie danej książki, to jedyne sensowne informacje, ze wstępu Carrolla, to że niezdefiniowane jest pojęcie "Graphic Novel", co wielkim odkryciem nie jest. Reszta to pochwały dla twórców, chociaż parę informacji ciekawych o tworzeniu "Sygnału..." można się dowiedzieć, no i przede wszystkim, że teksty między rozdziałami to bełkot... ufff... jak dla mnie wiele więcej jest tego bełkotu, chociażby w pierwszych opowiadaniach jeszcze sprzed "Sygnału", ale miło że są.
Podsumowując, zbyt natchniony i rozdmuchany ten komiks jest. A w treści trochę podobny do "Prosto z Piekła". W sumie mowa jest o zmieniających się czasach i odszukaniu samego siebie w kole powtarzającej się historii. Żeby nie było, nie oceniam źle albumu, tylko przeciętnie gdzieś na 3,5 + 0,5 za ładne wydanie, co ostatecznie dałoby ocenę 4/6
lubię serię Mistrzowie Komiksu, ale Eisner i Miller momentami nawet Moebius zdecydowanie bardziej mi odpowiadają. Już wkrótce "Give me Liberty"