Szykowałem się z tym postem od jakiegoś czasu i chyba teraz mam dobry pretekst, żeby go wziąc i napisać.
Wydaje mi się, że strategia Egmontu jest bardzo zachowawcza, a niektórymi momentami wręcz kuriozalna i niezrozumiała. Kołodziejczak, który z pasją na gruzach TM-Semic własciwie od zera zbudował rynke komiksów dla dorosłów, gdzieś chyba się pogubił. Kiedyś wydawało mi się, że potrafię dostrzec jakąś linie, jakąś wizję, która przyświecała Wielkiemu E. Pozostając na poziomie pitolenia na forum - wydaje mi sie, że Kołodziejczak stracił pasję, stracił serce do tego, co robi. Zapowiedzi na 2009 rok to potwierdzają - wydawnictwo sięga po zgrane karty, które na pewno się dobrze sprzedzadzą (Eisner, Andreas, Gaiman, Manara pewnie mniej trochę), dojdą do tego pewnie "Baśnie", które jednak nie są takim hitem jak "Kaznodzieja" albo "Sandman", pewnie "Śnienie".
Kołodziejczak nie kombinuje z jakimiś nowymi tytułami, nie próbuje zaproponować czegoś świeżego, odmiennego. Nie ma ochoty odkrywać komiksów ziem nieznanych, przedstawiać znakomitych, nieznanych w Polsce twórców, że wymienię tylko kilku moich ulubionych - Paula Pope`a, Eda Brubakera czy Darwyna Coke`a.
Z jednej strony to rozumiem - inne wydawnictwa skutecznie skupiają się na innych komiksach, estetykach, konwencjach, więc czemu Egmont miałby kombinować, czemu miałby być inny? Lepiej trzymać się chłodnej, rynkowej kalkulacji i swojej niszy. Wydaje mi sie, że takie podejście bardzo krótkozwroczne - mając największe możliwości na rynku Egmont, dla swojego dobra, powinien rozszerzać komiksową ofertę i jak najwięcej odkrywać.
Ciekawym jest jakby Egmont wydawał np. "Y", jakie byłoby tłumaczenie, tempo publikacji, jak jakość wydania i jakie tłumaczenie. Jak szybko poznalibyśmy zakończenie losów Yoricka.